Frankenweenie (2012), reż. Tim Burton. Scenariusz: John August,
Leonard Ripps.
Ach ten Tim Burton. W dorobku cały szereg filmów
„z nutą grozy” dla dzieci i dorosłych. Nie tylko przecież Frankenweenie, ale także: Gnijąca Panna Młoda, Alicja w Krainie
Czarów, czy Miasteczko Halloween (tu: jako producent). Na
marginesie jeszcze wspomnę, że moim ulubionym filmem Tima Burtona jest
fantastyczno-obyczajowa Duża Ryba (Big Fish z 2003 r.). Magiczna
opowieść ojca (zmierzającego już w stronę światła) o swoich losach, kierowana
do dorosłego syna, który domaga się od ojca prawdy, a nie mityczno-delirycznej
historii życia przeplatanej odniesieniami do bajek o olbrzymach i
czarownicach. Jeśli nie widzieliście, sami się przekonajcie, czy opowieść
ojca rzeczywiście była tylko fikcją. Dzieci w wieku 10 plus mogą już
polubić ten film.
Ale do rzeczy – Frankenweenie. Tak tytuł jak i treść nawiązują do klasyki literatury
grozy - „Frankensteina” Mary Shelley. I pomyśleć, że ta „gotycka” powieść liczy
sobie już ponad 200 lat, a sama Shelley napisała ją będąc jeszcze nastolatką. Ciekawe, czy cieszyłyby ją współczesne wariacje na temat jej prozy?
A czy wiecie, że Ząbkowice Śląskie dawniej nazywały się Frankenstein?.
Niedawno udaliśmy się rodziną w podróż niektórymi śladami „Trylogii husyckiej” Sapkowskiego… ale Wieży Karłów (NarrenTurm) nie widziałem, choć miasteczko
Bielawa, z której pochodzi główny bohater (Reinmar) dalej istnieje. No i znowu
te moje dygresje, a miało być o Frankenweenie.
We
Frankenweenie (inaczej niż w oryginale - Frankenstein) do życia przywracane są
zwierzęta, a nie ludzie. Możemy wymienić franken-psa (ten - mimo towarzyszącej
mu pośmiertnej aury - zachowuje się pogodnie) i znacznie bardziej „franken”:
ryby, żółw, czy koto-szczur o nastawieniu dość nieprzychylnym wobec dzieci i
nie tylko.
Głównym bohaterem jest chłopiec o imieniu Viktor
(takim samym jak naukowiec dr Frankenstein z powieści Shelley),
uczęszczający do szkoły podstawowej, do klasy w której uczą już fizyki
(przypuszczalnie 12stolatkowie) . Podczas zabawy pies Viktora (o
wdzięcznym imieniu – Korek) zostaje potrącony przez samochód i umiera.
Viktor bardzo tęskni za Korkiem i nie może pogodzić
się z jego stratą. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, nauczycielem fizyki
w klasie Viktora jest pan Rzykruski (wydaje się, że to trochę kresowe nazwisko
powinno przypaść do gustu widzom w Polsce). W gestach i stylizacji ma w sobie wiele
z hrabiego Drakuli. W trakcie oglądania filmu zastanawiałem się, czy w
pewnym momencie reżyser nie doda p. Rzykruskiemu białych kłów, które ów zatopi
w jednym z mniej zdolnych uczniów…niestety nic takiego nie nastąpiło. Nie
obniża to jednak walorów horrorystycznych filmu. To dzięki lekcji pana
Rzykruskiego, Viktor wpada na pomysł, jak z pomocą piorunów ożywić psa
Korka. A idąc jego tropem, także inni uczniowie próbują przywracać do
życia zmarłych zwierzęcych przyjaciół. Te eksperymenty doprowadzą zresztą
do zwolnienia pana Rzykruskiego ze szkoły. Dla dorosłych zabawne będzie
spotkanie pana Rzykruskiego z rodzicami uczniów, na którym pan Rzykruski ma
przekonać rodziców aby dyrekcja nie pozbawiała go posady nauczyciela…..Ja
zostałem przekonany (co włącza mnie w elitarne grono osób „o szerokich
horyzontach” w klasyfikacji p. Rzykruskiego), ale filmowi rodzice nie...
Szkolna klasa Viktora składa się z bardzo „barwnych” (w stylizacji, wyglądzie i wymowie) choć czarno-białych (animacja nie jest kolorowa) postaci. W tej maskaradzie mamy choćby:
- Edgara, wyposażonego w trzy zęby, garb, więzienną koszulkę. Nieco stylizowany na dzwonnika Quasimodo z powieści Victora Hugo „Katedra Marii Panny w Paryżu”. W moim konkursie na „mistera filmowych bohaterów animowanych” zajmuje wysoką pozycję;
Szkolna klasa Viktora składa się z bardzo „barwnych” (w stylizacji, wyglądzie i wymowie) choć czarno-białych (animacja nie jest kolorowa) postaci. W tej maskaradzie mamy choćby:
- Edgara, wyposażonego w trzy zęby, garb, więzienną koszulkę. Nieco stylizowany na dzwonnika Quasimodo z powieści Victora Hugo „Katedra Marii Panny w Paryżu”. W moim konkursie na „mistera filmowych bohaterów animowanych” zajmuje wysoką pozycję;
- Nassora, który z kolei w sposobie poruszania, mówienia
i „drewnianej” sylwetce bardzo przypomina…wskrzeszone do życia monstrum
Frankensteina (może trochę też Arniego Sz. z Terminatora I). Na
marginesie (przepraszam za ten brak konsekwencji, przecież nie miało być już
dygresji)… moją ulubioną adaptacją filmową powieści Mary Shelley jest Frankenstein z
1994 r. w reż. Kennetha Branagha, z Robertem de Niro (jako
monstrum) i… Heleną Bohnam Carter w roli Elżbiety, która także
przywracana jest do życia. No a wszak Helena B. Carter to partnerka
życiowa Tima Burtona. Może zatem Frankenweenie to ich wspólny pomysł? Ach
ile to już razy krytycy zarzucali, że najlepsze powieści znanych literatów w
istocie pisały ich żony?. Teraz pewnie będziecie się zastanawiać, czy to
czasem nie dotyczy też moich bajek;
- dziewczynkę
(Weird Girl), właścicielkę kota Pusiaczka. Z aparycji bliżej jej do pośmiertnej
mary niż typowej uczennicy szkoły podstawowej. Można śmiało przypisać jej
lat 9 jak i 99. Obdarzona jest zdolnościami „paranormalnymi”. Wróży
ze snów kota Pusiaczka, z których na podstawie …kształtu odchodów kota…(a fe!)
odczytuje o kim kot śnił i co tej sobie się może przydarzyć;
wreszcie Elsa van Helsing, nazwisko znane szczególnie wampirom (ich najbardziej znany pogromca). Widzieliście „Van Helsinga” z 2004 r. z Hugh Jackmanem. Daje wyobrażenie o zdolnościach tego bohatera, choć sam film….
wreszcie Elsa van Helsing, nazwisko znane szczególnie wampirom (ich najbardziej znany pogromca). Widzieliście „Van Helsinga” z 2004 r. z Hugh Jackmanem. Daje wyobrażenie o zdolnościach tego bohatera, choć sam film….
Frankenweenie
ma zresztą bardzo liczne nawiązania do innych dzieł filmowych, w tym choćby do
Nosferatu, czy Godzilli.
Opierając
się na wrażeniach mojej córki i syna (a także odczuciach mojej żony i własnych)
nieśmiało twierdzę, że film nadaje się dla wieku 6+, choć trzeba dodać, że
niektóre scenografie "wieją grozą”. W szczególności - upiorna wyprawa
dziecięcych bohaterów nocą na cmentarz celem wykopania z grobów kości zmarłych
zwierzątek i poddania ich restytucji. Plus towarzyszące temu: skrzypiąca
cmentarna brama, kraczące wrony, księżyc w pełni. Ach któż z nas w
młodości nie marzył o takiej wyprawie? Może Wasze dzieci
zainspirowane filmem podejmą taka próbę? Trzeba jedna dodać, że
bohaterowie są mocno przerysowani, szereg scen okrasza specyficzny humor, a
rozwiązanie jest… w zasadzie happy endem (choć z gnijącego ciałka przywróconego
do życia Korka unoszą się czasem muchy). Niektórzy jednak zarzucą, że
lepiej byłoby dla filmu, gdyby na koniec „urocze” miasteczko przejęły koszmarne
franken-stwory (co zresztą początkowo się ziszcza), zaś ich poprzednie kwaterki
na cmentarzu (z których zostali wydobyci wbrew woli własnej i opatrzności)
zasiedlili uczniowie-eksperymentatorzy.
Ocena w
skali 1-5 gwiazdek, przyzwoite 4 gwiazdki (jakże zresztą gwiazdki miałby
być nieprzyzwoite).
M.Embe,
marzec 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz