„Kogut” – historia prawdziwa?
W dzieciństwie
spędzałem część wakacji w leśniczówce w Borach Tucholskich. Budynek był z czerwonej cegły. Stał w lesie
na zupełnym odludziu. Do najbliższej wsi
było ponad pięć kilometrów, a i sama „wieś” liczyła może pięćdziesięciu
mieszkańców. Klimat tamtych okolic można
odnaleźć w „Wiatrołomach” E. Paukszty.
Pamiętam jak na
wakacje jechaliśmy do leśniczówki samochodem przez leśne drogi i naturalnie
zabłądziliśmy. Rozpętała się burza, a my
krążyliśmy po lesie wracając w te same miejsca.
W końcu jednak wypatrzyliśmy płot otaczający pastwisko dla koni i krów,
które przylegało do leśniczówki. I ten płot doprowadził na miejsce Do leśniczówki wjeżdżało się przez szeroką
bramę zacienioną wiekowymi lipami. Było
też spore podwórko, drewniane zabudowania gospodarcze, psy, koty, krowy, konie,
kury i ….kogut. Z mojej, wówczas
dziecięcej perspektywy, był olbrzymi. Ale także w ocenie dorosłych uchodził za
wyjątkowo okazały okaz. Pięknej maści typu „krwista czerwień”, lśniące pióra,
grzebień dziarsko przeginający się z prawej na lewą stronę głowy, masywny żółty
dziób, przenikliwe i surowe wejrzenie, wypukła pierś, królewska postawa. Najlepszy
możliwy kandydat na reprezentanta kraju w walkach kogutów.
Pan Leśniczy
przyjechał w tamte tereny z Zamojszczyzny, gdzie walczył w szeregach AK. W istocie, za sugestią dowódcy oddziału,
uciekł na drugi koniec Polski, w zasadnej obawie przed więzieniem. W okresie przedwojennym zajmował się pracą w
lasach, pod okiem swojego ojca – gajowego.
To doświadczenie pozwoliło mu objąć posadę leśniczego w Borach
Tucholskich. Po wojnie na tych terenach
panowała ogromna bieda. Cały inwentarz,
w tym kury, krowę i pradziadka mojego koguta, przywiozła do leśniczówki Pani
Leśniczyna. Proszę sobie wyobrazić
wielodniową podróż pociągami z takim „bagażem” i małymi dziećmi.
Kogut miał zatem
protoplastów gdzieś na Zamojszczyźnie. Zapewne trudny los przodków uczynił go
osobnikiem nadzwyczaj mocnym i charakternym.
Niepodzielnie rządził podwórkiem.
Przeganiał psy, koty, lisy, a szerokim łukiem omijał go nawet koń. Pamiętam, że za podwórkiem znajdowała się
sławojka. Może to nieestetyczne
odwoływać się do wspomnień o tym pomieszczeniu, ale to właśnie
kilkudziesięciometrowy odcinek pomiędzy drzwiami leśniczówki a ową sławojką
obfitował w wielkie emocje. Kogut miał
bowiem w zwyczaju atakować wszystkich, którzy przemieszczali się do sławojki (a
także do samochodu, czy na jagody do lasu).
W związku z tym ja (wówczas ok. 9-10 lat) szedłem tam w towarzystwie
Taty, obydwaj uzbrojeni w kije , a kogut i tak nas atakował. Obowiązywała generalna zasada nr 1 – tj. poruszaj się po podwórku z kijem, oraz zasada nr 2 – tj. unikaj walki poprzez sprint.
To po wakacjach osiągałem najlepsze wyniki w biegach
krótkodystansowych.
Pan Leśniczy
tolerował koguta, gdyż bronił kury przed jastrzębiami i lisami, ale gdy któryś
raz z rzędu zrobił Pani Leśniczynie dziurę w nodze (nie wspominając o
poranionych psach, oraz wystraszonych i podrapanych gościach), został
odizolowany za dużym płotem. Pewnego roku
zniknął…Pan Leśniczy nie udzielił wyjaśnień.
Po latach zacząłem się domyślać, że mógł trafić na rosół, ale może
jednak uciekł. Mimo strachu jaki we mnie
wzbudzał miałem nadzieję, że dalej żył w przepastnych lasach, jako nowy król
puszczy. Tak czy inaczej, jak widzicie, moja
bajka oparta jest na prawdziwych wydarzeniach.
http://bajkiznutagrozy.blogspot.com/2016/07/kogut.html
http://bajkiznutagrozy.blogspot.com/2016/07/kogut.html
Bardzo fajna historia z Borów
OdpowiedzUsuńCiekawe czy to ta sama leśniczówka, którą i ja pamiętam z dzieciństwa? Gdzieś między Ocyplem, Kasparusem i Długim? :)
OdpowiedzUsuńNie – „moja leśniczówka” była bliżej Człuchowa, ale z uwagi na nieco wypaczony (na potrzeby bajki) obraz gospodarzy i zabudowań – pozwolę sobie zachować lokalizację w tajemnicy. :-)
Usuń