czwartek, 22 czerwca 2017

Pan od Owoców



Pan od Owoców
To krótkie opowiadanie przeznaczam dla osób, którym na pytanie, „czy spotykali w życiu naprawdę dobrego człowieka” nie udało się odpowiedzieć twierdząco.  Ale też dla tych, którzy spotkali i dla tych, którzy musieli się dłuższy czas namyślać by udzielić odpowiedzi twierdzącej, z nutą wątpliwości w tle.
Nie miałem jeszcze ośmiu lat, kiedy w Opuszczonym Domu, na naszym osiedlu, pojawił się Pan od Owoców. Według dzieci, w Opuszczonym Domu straszyło (więc nikt tam nie chadzał), a zdaniem dorosłych, Opuszczony Dom i przylegający doń zaniedbany ogródek bardzo szpeciły okolicę.  Z tych przyczyn, wszyscy byli zadowoleni, gdy Pan od Owoców przystąpił do remontu domu i pielęgnowania niewielkiego ogródka.  Pamiętam, że to był dzień zakończenia roku szkolnego, gdy Pan od Owoców zerwał czereśnie z przydomowego (wciąż jeszcze zaniedbanego) ogrodu i obdarowywał nimi wszystkie dzieci wracające ze szkoły.  Starsza ode mnie o dwa lata Zosia, która mieszkała w moim bloku i z którą często wracaliśmy razem ze szkoły, odważyła się zapytać: „a kim pan jest i co pan robi w Opuszczonym Domu?”.  Mężczyzna spojrzał na nas przyjaźnie i po chwili namysłu odparł z łagodnym uśmiechem: ”…..hmmm… Jestem Panem od Owoców, przyjechałem tutaj z Kresów, a ten dom odziedziczyłem po mojej cioci, która zmarła kilka lat temu.”

Wtedy to wyjaśnienie nam zupełnie wystarczyło, mimo, że ani ja, ani Zosia nie wiedzieliśmy, co znaczą „Kresy”, a moja mama na pytanie, gdzie są ”Kresy”, odpowiedział tylko niechętnie: „za granicą, na wschodzie”.  Wiele lat później usiłowałem odkryć historię Pana od Owoców.  Jak się okazało, nie ja jeden, i nie ja jeden bez skutku. 

Wtedy, w czerwcu, tak Opuszczony Dom jak i ogród wymagały jeszcze wiele pracy.  Gdy jednak wróciliśmy we wrześniu do szkoły, Opuszczony Dom nie był już Opuszczonym Domem, tylko „Owocnikiem” (taką nazwę zamieszczono na frontowej ścianie), z zielonymi, drewnianymi okiennicami i zielonym dachem oraz częściowo niebieskimi, a częściowo białymi ścianami.  Zaś ogródek stał się niewątpliwie najpiękniejszym ogródkiem w naszej dzielnicy.  Pan od Owoców otworzył swój sklep „Owocnik” pierwszego września. Pamiętam, że moi i inni rodzice wypowiadali się o Panu od Owoców z szacunkiem, twierdząc, że wszystkie prace remontowo-ogrodowe wykonał w zasadzie sam, że jest bardzo uprzejmy, że każdemu mówi „Dzień dobry”, i że zaprasza na otwarcie sklepu.   

To były czasy, gdy wybór owoców i warzyw w sklepach był ograniczony.  Jednak u Pana od Owoców, asortyment był wyjątkowy.  Mimo tych zachęt, początkowo do Owocnika przychodzili nieliczni, a przede wszystkim dzieci wracające ze szkoły.  Dzieci, jak to dzieci, nie dysponowały wielkim kapitałem.  Wielu z nas mogło pozwolić sobie na zakup jednego jabłka, czy dwóch śliwek, lecz z czasem zrozumiałem, że dla Pana od Owoców zysk ze sprzedaży był sprawą drugorzędną.  W gruncie rzeczy chciał stworzyć miejsce, gdzie wszyscy przychodzący czuliby się dobrze, gdzie atmosfera byłaby przyjazna, gdzie można byłoby zapomnieć o złym dniu. Gdy któreś z dzieci nie miało pieniędzy, albo miało ich za mało, Pan od Owoców po prostu obdarowywał takie dziecko.  Wkrótce też stało się tradycją, że po szkole kupowaliśmy w Owocniku jakieś owoce lub warzywa, po czym jedliśmy je w pięknym ogródku przylegającym do sklepu.  Pan od Owoców opowiadał historie na temat warzyw, owoców i kwiatów, które sprzedawał.  A że miał ich wybór olbrzymi, więc te historie nigdy się nie wyczerpywały.  Dopiero w wieku dorosłym, uświadomiłem sobie, że Pan od Owoców nigdy nie mówił o sobie.

Wkrótce, do sklepu zaczęli przychodzić też dorośli.  Pan od Owoców każdego klienta obdarowywał jakimś małym dodatkiem warzywno-owocowym.  Często też pobierał opłatę, na przykład za kilo gruszek czy jabłek, a dawał półtora kilograma.  Zawsze też zapraszał do ogródka na „małe co nieco”, a zimą na lepienie bałwana lub bitwę na śnieżki.  Pan od Owoców musiał mieć wtedy około sześćdziesięciu lat.  Nosił okulary, miał siwe włosy i twarz pomarszczoną głębokimi bruzdami.  Mówiono o nim „widać, że los go nie oszczędzał”, ale Pan od Owoców był zawsze uśmiechnięty, grzeczny, łagodny i hmmm… nienarzucający się.   Niektórzy usiłowali to wykorzystywać.  Na przykład. pan Bogacki, którego nazywaliśmy Bogackim od Pieniędzy, często chadzał do sklepu Pana od Owoców, nabywał znaczne ilości produktów i żądał dodatkowych zniżek za owoce, które i tak były najtańsze.   Później też dowiedzieliśmy się, że Bogacki zazdrosny o powodzenie Pana od Owoców, wielokrotnie usiłował przejąć „Owocnik”, co zresztą, niestety, w końcu mu się udało.

Pamiętam, że wokół Owocnika kręcił się znany w naszej dzielnicy pan Zenek, zwany Zenkiem od Alkoholu.  Zenkiem wszyscy gardzili i wszyscy mówili o nim z niechęcią.  Jednak Pan od Owoców był dla Zenka zawsze uprzejmy, a na niespokojne pytania dorosłych: „dlaczego utrzymuje kontakt z takim typkiem”, Pan od Owoców odpowiadał, że Zenek dzieciństwo miał trudne, że nikt mu nie pomógł, gdy tej pomocy bardzo potrzebował, że Zenek zasługuje na „drugą szansę”.  Zresztą Pan od Owoców był miły dla wszystkich, także dla dwóch chłopców z naszej szkoły, którzy początkowo kradli z jego sklepu owoce, by z czasem spłacić te „kradzieże” sprzątaniem sklepu z własnej inicjatywy.  

Pan od Owoców wytwarzał wokół siebie taką atmosferę, że wielu starało się być lepszymi.  Później dowiedziałem się, że Pan od Owoców poprosił Zenka od Alkoholu o pomoc w remoncie domu i ogrodu, a także o pomoc w prowadzeniu sklepu i wreszcie - o regularne dostawy świeżych ryb.  Pan Zenek miał bowiem jedną pasję – łowienie ryb.  Miał też w tej mierze niezwykłe szczęście.  Takie okazy, jak panu Zenkowi, nie przytrafiały się nikomu.  Już w październiku Pan od Owoców poszerzył asortyment o świeże ryby, a że w tamtych czasach świeżych ryb nie oferował prawie nikt, więc ryby sprzedawały się świetnie.  Tym bardziej, że były bardzo tanie.   Pamiętam, że już po Bożym Narodzeniu nikt nie mówił Zenek od Alkoholu tylko „pan Zenon od Ryb”.  Pan Zenon od Ryb zupełnie bowiem porzucił swoje wcześniejsze zamiłowania do napojów wysokoprocentowych.  Zaczął o siebie dbać i w wielu sprawach wzorować się na Panu od Owoców.  Zaczął się uśmiechać, mówić „Dzień dobry”, „Dziękuję”, „Bardzo proszę”, przestał się garbić i jeździć na zardzewiałym rowerze, a zza zgolonego zarostu i porządnie ostrzyżonych włosów, wyjrzała twarz młodego wciąż mężczyzny.  Nie miał wtedy więcej niż 30 lat. 

Pan od Owoców był bardzo pracowity.  W zasadzie cały czas coś robił.  Mówiono, że zawsze wstaje o czwartej rano, jedzie po warzywa w głąb kraju, wraca o siódmej i o siódmej trzydzieści otwiera sklep, który czynny jest do osiemnastej.  Wieczorami, po zamknięciu sklepu, pracuje w ogrodzie, a zimą wykonuje prace w domu i sam naprawia swój stary, lecz porządnie utrzymany samochód. Do tego zawsze oferuje chęć wysłuchania „zgnębionego człowieka” i nigdy nie odmawia pomocy.  Wielu też chętniej zwierzało się Panu od Owoców, a ten nigdy nie krytykował niesfornych zachowań, zaś rady udzielał tylko na wyraźną prośbę.  Wiem, że wielu te rady bardzo pomogły.  

Pamiętam, że na kilkanaście dni przed Świętami Wielkanocnymi Owocnik przeżywał dziecięce oblężenie.  Pan od Owoców sprowadził wyjątkowe wiktuały, gdzieś znad Morza Czarnego (tak przynajmniej twierdzili dorośli).   Miał orzechy wszelkich odmian, najwyszukańsze rodzynki, migdały i szereg innych cudów natury, o które wtedy było bardzo trudno.  Dzieci pragnące poznać nowe smaki, lecz nie dysponujące funduszami, co dzień przychodziły do sklepu i w zamian za uśmiech, otrzymywały owoce za darmo.  W ten sposób, wkrótce przed Świętami, Pan od Owoców nie miał już w sklepie niemal niczego i niczego dokupić też nie mógł, bo większość artykułów rozdał za darmo.  Skończyły mu się pieniądze. Ale wówczas, dorośli już bardzo cenili Pana od Owoców i najwyraźniej postanowili odwdzięczyć się „dobrem za dobro”. No może z wyjątkiem Bogackiego od Pieniędzy, który brał od Pana od Owoców warzywa za darmo i ponoć sam sprzedawał sąsiadom za astronomiczne ceny.  Tak więc, dorośli zaczęli przychodzić do Owocnika i kupować pozostałości (resztki z półek) za wielokrotność ceny, a gdy Pan od Owoców chciał wydawać resztę, po prostu uciekali.  Nigdy później nie widziałem już sytuacji gdzie, każdy klient sklepu zostawia znacznie więcej pieniędzy na ladzie niż oczekuje sprzedawca i ucieka aby nie otrzymać reszty.  I tak, mimo bardzo niekomercyjnego podejścia do handlu Pana od Owoców, Owocnik przetrwał Wielkanocny kryzys, a w maju asortyment był jeszcze większy, taki, że do naszego osiedlowego Owocnika przyjeżdżali już ludzie z całego miasta.

Pamiętam, jak w czerwcu, trzeciego roku działania Owocnika, przyszliśmy z Zosią i innymi dziećmi do sklepu po szkole.  Wielu z nas „odchorowywało” wtedy zakończone klęską dyktando z polskiego.  Ale wystarczyło przekroczyć próg Owocnika, by zmartwienie minęło.  Wtedy, w sklepie pachniało poziomkami.  Pan od Owoców twierdził, że to najwspanialszy owoc, i że nie ma lepszego na całym świecie.  Sam jeździł co dzień rano do lasu, by uzbierać kosz poziomek, po czym rozdawał je na małych spodeczkach dzieciom przychodzącym do sklepu.  Zosia zapytała wtedy, czy moglibyśmy któregoś dnia pojechać razem z nim na poziomki.  I tak Pan od Owoców zorganizował wycieczkę na „poziomkowanie”, w którym uczestniczyło około dwudziestu uczniów naszej szkoły i wielu rodziców.  Pan od Owoców pokazał nam najwspanialsze, ukryte głęboko w lasach polany poziomkowe.  Wielu innych zachowałoby ten sekret dla siebie, ale nie Pan od Owoców.  Zresztą na pytania rodziców, odpowiadał, że poziomki lubią być zrywane i jedzone, bo w tym właśnie celu rosną.  A gdy on odejdzie, ktoś musi zbierać poziomki aby nie było im przykro.  Nie wiem dlaczego wtedy powiedział – „gdy odejdę”.  Widocznie już coś przeczuwał.

To chyba zresztą po tej wycieczce, po raz pierwszy pojawili się w Owocniku Czarni Panowie.  Później, te wizyty powtarzały się niemal codziennie, a Pan od Owoców, choć nadal życzliwy i uśmiechnięty zaczął podupadać na zdrowiu.  Zmarszczki na jego twarzy jeszcze się pogłębiły i zaczęła drgać mu lewa ręka, co starał się ukrywać, chowając ją za plecy lub w kieszeni.

Gdy wróciłem po wakacjach, nie było już Pana od Owoców.  Jedni mówili, że sam odszedł, inni, że przebywa gdzieś w jakimś szpitalu, trzeci, że zabrali go ze sobą Czarni Panowie i niewykluczone, że jest w więzieniu.  Wielu z nas wierzyło, że Pan od Owoców wróci.  Początkowo nawet chodziliśmy do jego ogródka, jedliśmy orzechy ze wspaniałego włoskiego orzecha, gruszki i późne jabłka.  Jednak wkrótce do Owocnika wprowadził się Bogacki od Pieniędzy.  Nazwę zmienił na „Warzywniak Bogackiego”.  Wielu mówiło, że to za jego sprawą w sklepie pojawili się Czarni Panowie.  Bogacki od Pieniędzy zakazał nam wstępu do ogródka. Owoce i warzywa, które oferował, nie były już takie dorodne, a ceny znacząco wyższe.  Dzieci przestały tam kupować.  Któregoś dnia, gdy wracaliśmy z Zosią ze szkoły do domu, Bogacki stanął w progu drzwi Owocnika i zapytał: „Dlaczego nie chcecie wejść i kupić owoców?”.  Zosia spojrzała na niego i odpowiedziała z prostotą: ”My tu właściwie nie przychodziliśmy po owoce tylko do Pana od Owoców”. Warzywnik Bogackiego wkrótce stracił klientów i został zamknięty.  Owocnik i ogród popadły w zapomnienie i wkrótce był tam znowu Opuszczony Dom i zaniedbany ogród, Zenon od Ryb znowu stał się Zenkiem od Alkoholu, a ja i inne dzieci nie mieliśmy już miejsca, w którym po nieudanym dniu odzyskiwało się harmonię i nadzieję.
Gdy dorosłem, jeszcze na studiach usiłowałem ustalić, kim był Pan od Owoców i co się z nim stało.  Niewątpliwie Czarni Panowie byli przedstawicielami ówczesnych organów władzy o charakterze milicyjnym.  Zapewne oni wiedzieliby najwięcej o losach Pana od Owoców.  Jednak nastąpiła zmiana ustroju i nie zdałem ich odnaleźć.  Ustaliłem wprawdzie, kim była zmarła właścicielka Opuszczonego Domu (później zmienionego w „Owocnik”), ale nie pomogło mi to w rozwiązaniu zagadki.  Moja mama twierdziła, że Pan od Owoców był uciekinierem z łagru (podobno tak wieści rozpuszczał Bogacki od Pieniędzy), rodzice  Zosi, że kresowiakiem wygnanym ze wschodu przez zły ustrój, inni, że Polakiem z Ukrainy, który po latach wrócił do ojczyzny, ale nie miał obywatelstwa i musiał wrócić skąd przybył.  Paradoksalnie, choć tyle osób przyjaźniło się z Panem od Owoców, nikt nie wiedział nawet jak miał na imię.  Wszystkim bowiem przedstawiał się jako „Pan od Owoców”.  Nie zdołałem też ustalić co się z nim stało.  Później wyprowadziłem się z dzielnicy, a potem i z miasta.  Podjąłem pracę w innym regionie kraju i o „śledztwie”, w zasadzie zapomniałem.

Po około 25 latach od zniknięcia Pana od Owoców, przyjechałem w sprawach służbowych do mojego dawnego miasta.  To był wrzesień.  Wyjątkowo słoneczny i ciepły dzień.  Korzystając z okazji, postanowiłem odwiedzić moją dawną szkołę podstawową, a później przejść się spacerem po dzielnicy i zobaczyć, co się stało z „Owocnikiem”.  Ku mojemu zaskoczeniu, na miejscu znalazłem otwarty „Owocnik” (wyglądający tak jak 25 lat temu) i zadbany ogródek, a przed wejściem do sklepu i w ogrodzie (na zielonych ławeczkach) gromadę dzieci.  Przyznam, że serce zabiło mi żywiej. Wszedłem do środka.  Za ladą stała uśmiechnięta kobieta, w mniej więcej moim wieku, a za nią starszy pan około sześćdziesiątki, z twarzą sugerującą ciężkie życie, choć w tym momencie niewątpliwie szczęśliwą.  Nie zwracali na mnie uwagi, zajęci obsługą małych klientów.  A mali klienci, choć często nie mieli pieniędzy, dostawali za uśmiech warzywa i owoce, które następnie konsumowali w przysklepowym ogrodzie.  Usłyszałem jak jedna ze stojących w kolejce dziewczynek mówi: „Pani od Owoców ma dzisiaj pyszne gruszki”.  W Pani od Owoców rozpoznałem Zosię, która mieszkała w dzieciństwie w moim bloku, a w panu pomocniku, Zenka od Alkoholu, który teraz znowu był panem Zenonem od Ryb.

Nie przerywałem ich pracy.  Czułem jak z każdą chwilą nastrój zmienia mi się na lepszy, że mimowolnie się uśmiecham, a rysy twarzy  z zaciętych od pracy, łagodnieją.  Nie dowiedziałem się też co się stało z Panem od Owoców, ani nie słyszałem by ktokolwiek zdołał to ustalić.  Wiem jednak, że na swój sposób dobry duch Pana od Owoców wrócił do Owocnika i że obsługiwani tam mali klienci zawsze mogą liczyć na dużą dawkę dobrej nadziei.

Maurycy Embe
czerwiec 2017

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz