wtorek, 16 maja 2017

"Niezwyciężony" Lema - recenzja



Niezwyciężony – Stanisław Lem (I wydanie, 1964 r.)

Czy podobał Wam się film „Obcy decydujące starcie” (1986) reż. Jamesa Camerona?  A możePitch Black” (2000) reż. David Twohy, albo ”W stronę Słońca” (2007 r.) reż. Danny Boyle?  Jeżeli tak – do gustu przypadnie Wam także powieść „Niezwyciężony”.

Kosmiczny krążownik - Niezwyciężony - ląduje na pustynnej planecie Regis III z misją ratunkową dla załogi statku Kondor, która przybyła tutaj wcześniej, a z którą utracono łączność.  Horpach, dowódca wyprawy, ma użyć wszelkich koniecznych środków, aby ustalić, co stało się z załogą Kondora.  Tymczasem planetę zamieszkuje „postrobotyczny” organizm (nano-społeczeństwo) wrogo nastawiony wobec wszelkich istot.

W „Niezwyciężonym” otrzymujemy niezwykłą jak na Lema dawkę batalistyki i horroru.  Starcie człowieka, wyposażonego w najdoskonalszą technologię, z mechanicznym „społeczeństwem” planety Regis III, gdzie nie występuje już pojęcie interesu indywidualnego, a wszystko podporządkowane jest zbiorowości.  Ludzka odwaga, odpowiedzialność, honor (i chęć zemsty) - kontra pozbawiony emocji „puzzlowy” organizm, zdolny do eksterminacji wszystkich innych. 
W opowiadaniach - "Ja, robot" (wydanych w 1950 roku; sfilmowanych w 2004 roku), Isaac Asimov przedstawił ewolucję robotów posiadających sztuczną inteligencję. Jednocześnie sformułował trzy prawa robotyki, mających na celu wyeliminowanie możliwości skrzywdzenia człowieka przez robota. U Lema mamy jednak twór udoskonalany przez kolejne „pokolenia” robotów, przechodzących swoją własną ewolucję, z których pierwsze zostały stworzone najprawdopodobniej przez rasę inną niż ludzka.  W konsekwencji, a może właśnie w opozycji do „wariantu Asimowa”, fundamentalne prawa robotyki nie są tutaj respektowane.

Lem ujawnia zresztą przeciwnika powoli, poprzez abstrakcyjne ruiny budowli dawnych mieszkańców, pozbawione życia pustynne obszary, czy enigmatyczne pozostałości po członkach załogi Kondora.  Początkowo nie sposób ustalić, czy mamy do czynienia z organizmem żywym, mechanicznym, czy tworem hybrydowym.  „Obcy” ma swoją tajemnicę, a jej rozwikłanie będzie wymagało najwyższego poświęcenia. 

Wyjątkowa jest broń „obcych”.  Polega na redukowaniu umysłu ludzi (i nie tylko) do stanu niemowlęctwa, uniemożliwiając samodzielne funkcjonowanie, a w dalszym etapie prowadząc do autodestrukcji.  Na marginesie, rozważania nad skutkami przyznania dziecku (niemowlęciu) cech człowiek dorosłego (niemowlę-olbrzym) znajdziemy w „Solaris” Lema. 

Świat „obcych” określony jest przez neologizm – tj. jako nekrosfera, gdzie mechaniczne życie to w istocie twór „martwy”, pozbawiony uczucia strachu przed śmiercią, a przez to jeszcze trudniejszy do pokonania. 

Autor nie daje jednoznacznej odpowiedzi, w jaki sposób planeta Regis III została opanowana przez „obcych”.  Stawiane są pewne hipotezy, które w kontekście całokształtu wydarzeń wydają się trafne, lecz nie jedyne.  Czasami zastanawiam się, czy nie jest to może forma „robotycznego” systemu totalitarnego po wielowiekowej ewolucji, gdzie nie jest już możliwy bunt poszczególnych członków wobec ogółu, gdyż prowadziłby do zagłady wszystkich?  Gdy ta refleksja trapi mnie nadmiernie, sięgam po którąś z części trylogii Apostezjon Edmunda Wnuka-Lipińskiego, gdzie obalenie futurystycznego ustroju „całkowitej kontroli” może się obyć bez apokalipsy.

Starcie z obcymi przechodzi kolejne fazy, w której ludzie używają coraz bardziej zawansowanej broni.  Mamy rozpoznanie przeciwnika, sondy i samoloty obserwacyjne, małe roboty, większe roboty transportowo-bojowe, ochronne pole magnetyczne (niepozwalające na zniszczenie znajdujących się wewnątrz pola organizmów) i wreszcie atomowego terminatora – cyklopa, toczącego ostateczny bój z obcymi.  Miłośnicy pancernych starć z okresu II wojny światowej odszukają tutaj opis bitwy usytuowanej w scenerii górskiego wąwozu.  „Obcy” przyjmują strategię kamikadze, walkę aż do samozatraty, która choć łączy się z wysoka „ofiarą”, przynosi efekty.  To poświęcenie nekrosfery niejako zmusza niektórych członków załogi Kondora do rozważań na temat sensu zemsty wobec tworu pozbawionego uczuć i idei, czy sensu walki w ogóle.

Mamy też to, co najbardziej fascynowało mnie w „Obcym decydujące starcie” (który w opinii wielu czerpie garściami z prozy Lema).  W filmie osią fabuły jest misja ratunkowa dla ludzi zaatakowanych przez obcych na odległej planecie.  Ratunek dociera zbyt późno, a kolejne etapy pojedynków z obcymi zbliżają ludzi do nieuchronnej klęski, z której jedynym wyjściem jest ucieczka. Na zaawansowanym etapie filmu, gdy przewaga obcych nad ludźmi jest już przesądzona, członek-doradca misji ratunkowej - Ellen Ripley (grana przez Sigourney Weaver), postanawia ponownie zejść w podziemia planety (kopalnia), aby ratować jedynego ocalałego - dziewczynkę (która prawdopodobnie i tak już nie żyje).  Ripley nie może jednak zdecydować się na ucieczkę.  Obowiązek, poczucie odpowiedzialności (a może i instynkt macierzyński) dominują uczucie strachu.  Ta decyzja zapada po tym, gdy większość członków załogi misji ratunkowej zginęła już w kopalni, a pozostali zdają sobie sprawę, że prawdopodobieństwo wrócenia stamtąd żywym jest bliskie zeru. 
W „Niezwyciężonym”, na podobnym etapie historii, taką decyzję podejmuje zastępca kapitana statku - Rohan, po rozmowie z kapitanem (nawigatorem) Horpachem.  Ma odszukać część załogi Niezwyciężonego, wysłaną z misją zwiadowczą w wąwozy planety, w których rozegrała się zakończona porażką bitwa z obcymi.  Rohanowi będą zagrażać nie tylko obcy, ale także napromieniowane poatomowym starciem powietrze oraz „zredukowani ludzie”, traktujący śmiercionośną broń, w którą są wyposażeni, jak zabawki. Rohan ma w istocie nie tyle sprowadzić na statek potencjalnie ocalałych, ale raczej upewnić się, że wszyscy nie żyją, bowiem prawdopodobieństwo, że ktokolwiek ocalał, jak i prawdopodobieństwo ich odnalezienia, jest niewielkie.  To przedsięwzięcie podejmowane zostaje w sytuacji, gdy przewaga obcych została już ustalona, a wszelkie próby wyjścia z kręgu ochronnego pola siłowego (roztoczonego wokół statku - Niezwyciężonego) skończą się najpewniej śmiercią.  I tutaj (poza podobieństwami fabuły „Obcego” do „Niezwyciężonego”) nasuwa mi się porównanie z żołnierzami armii amerykańskiej, którzy (przynajmniej tak to przedstawiane jest na filmach) decydują się zawsze ściągnąć z pola bitwy swoich rannych kolegów, nawet w sytuacji gdy jest wysoce prawdopodobne, że sami zginą.  Decydują uczucia solidarności i wzajemnego zaufania, którego nie można nadużyć.  Także u Lema, powinność, obowiązek, ale też i pragmatyczna obawa przed reakcją reszty członków załogi na pozostawienie innych bez próby ratunku, narzucają Rohanowi decyzję, której raczej nikt nie chciałby podjąć.

W „Niezwyciężonym” autor nie daje ludziom możności nawiązania porozumienia z obcymi. Przyczyną tego stanu rzeczy nie jest jednak z pewnością konflikt idei, a raczej brak możności jakiegokolwiek wspólnego zbioru zasad pomiędzy „ludzką biosferą” a mechaniczną nekrosferą.  Tak też jest i w innej powieści autora "Eden", gdzie trudno stworzyć wspólny mianownik dla ludzi i ”społeczeństwa” opartego na biotechnologii oraz bioinżynierii.  Jednak w Niezwyciężonym, gdzie batalistyka i horror przeważają na filozofią, modus operandi „obcych” nakazuje traktować wszystkie inne organizmy „myślące” jako wroga, którego należy unicestwić, nim wróg unicestwi obcych.  Czy jednak ta taktyka nie jest typowo ludzka w konfliktach zbrojnych?  Czy w tej płaszczyźnie można twierdzić, że ludzkość znajduje się na wyższym poziomie rozwoju?

W drodze analogii do serii filmowej „Obcy”, chciałbym poznać dalsze losy Niezwyciężonego.  Wyobrażam sobie, że po latach, gdy Niezwyciężony wrócił już na Ziemię (czy inną planetę macierzystą), a dowódca Horpach zmarł, z Regis III dochodzi sygnał SOS.  Wyrażony najprostszymi środkami (np. alfabet Morse’a), nie ujawniający jednak nic ponadto.  Żadnego wyjaśnienia, czy komentarza.  Na pytania zwrotne z Ziemi, ktoś odpowiada wciąż jedynie nadaniem samego sygnału.  Jednocześnie, analiza nieorganicznych mikro próbek przywiezionych z Regis III, ujawnia ogromne możliwości zastosowania w przemyśle budowlanym, drogowym i kosmicznym.  Zarząd floty zwraca się do Rohana z prośbą o objęcie dowództwa nad ponowną wyprawą na Regis III.  Rohan zamierza odmówić, ale pozostaje dylemat moralny – co jeśli na Regis III ocalał ktoś z Niezwyciężonego?.  A także - czy z racji najwyższego doświadczenia – nie jest jego obowiązkiem objęcie dowództwa, aby ochronić kolejną misję przed losami Kondora.  Musi także pojawić się pytanie, kto wysyła sygnał SOS, skoro nie jest wyrażony w ludzkiej mowie, a jedynie w kodzie?  Czy zachodzi możliwość, że na Regis III, w okresie dziesięciolecia wyewoluował nowy organizm, zdolny do celowego ściągnięcia na planetę kolejnej ludzkiej załogi?  Czy obcy mogli wykorzystać pozostałości Kondora, cyklopa, a może człowieka, do stworzenia hybrydy? W jakim celu? Czy możemy wykluczyć, że zamiarem obcych nie jest w istocie przedostanie się na Ziemię?  Scenariusz jak w wielu firmach s.f., ale chętnie bym coś takiego przeczytał.

Recenzując książkę, nie można nie wspomnieć o audiobooku wydanym przez serwis Auditeka.pl ze wspaniałą narracją Krystyny Czubówny.  Chłodny, pozbawiony emocji głos narratorki, połączony z nienarzucającą się muzyką (a raczej odgłosami planety) doskonale nadaje się do komentowania wydarzeń na Regis III, a rozmowy Horpacha i Rohana - wyrażone w głosach Daniela Olbrychskiego i Marcina Kowalczyka - dobrze oddają klimat książki.  Pozostaje tylko wyrazić nadzieję, że kiedyś, na bazie książki powstanie film.  Za dobry scenariusz niewątpliwie otrzyma Oscara. 

Muszę też dodać, że lektura książki (podobnie jak i ta recenzja) może znużyć nastolatków w wieku poniżej lat dwunastu.  Trudne terminy, dysputy naukowe, neologizmy, czy brak konkretnej formy „potwora” z Regis III mogą zniechęcić młodego czytelnika. Starsze nastolatki, dla których zrozumiała jest już teoria ewolucji, wszechotaczająca nas nanotechnologia, idea poświęcenia, czy sens niepodważalności zaufania oraz którzy mają już pewne doświadczenia z ambitniejszymi obrazami s.f. niż np. „Transformers”, niewątpliwie docenią powieść.  Mój syn podjął próbę przeczytania książki w wieku lat dziesięciu i stwierdził, że to nie dla niego.  Zaleciłem aby wrócił do powieści za kilka lat.  Ciekawym jestem jak wówczas ją oceni.  Zresztą, wtedy powinien docenić już innych mistrzów gatunku, jak choćby Janusza A. Zajdla (i powiedzmy - „Cylinder van Troffa”, czy „Wyjście z Cienia”, w której obcy to - podobnie jak u Lema – mikroorganizmy funkcjonujące tylko w ramach zbiorowości), czy Franka Herberta i jego kultową „Diunę”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz