wtorek, 20 września 2016

Czwarte życzenie



Siedziała na liściu lilii wodnej grzejąc ciało w wiosennym słońcu.    Kolejny ciepły i pogodny dzień.  Tatarak kwitnie, ryby polują na muchy, lilie wychylają główki z wody, ważki tańczą w trzcinach.  Bardzo to przyjemne, szczególnie gdy przespało się pół roku w mule. W zasadzie wszystko jak ubiegłej wiosny, a jednak coś ją niepokoi. Staw jest jakby mniejszy.  Woda wyraźnie opadła, a przy mostku nagromadziły się różne gałęzie naniesione wiatrem.  Może być ciężkie lato” – rozważa. „Przy takiej suszy nie będzie komarów i muchówek.  Nici z wykwintnych posiłków.  Trzeba będzie jeść chrząszcze, pszczoły,  a może i ważki….  Fuuu!” – wzdryga się ze wstrętem.  Jeszcze z okresu, gdy była kijanką, ma złe doświadczenia z ważkami.  Wówczas niewiele brakowało, a to ona znalazłaby się w ważkowym menu.  Teraz, gdy ma już całe trzy lata i jest dorosłą żabą, role odwróciły się.  To ważki boją się jej, a nie ona ważek.  Te myśli przerywają odgłosy dochodzące z otaczającego staw lasu.
Ktoś krzyczy: „Tym razem ja będę pierwszy!.  To ja rozpocznę sezon pływacki!”. 
Wątpię – myśli żaba – to ja rozpoczęłam sezon pływacki i to już dwa miesiące temu. Chociaż w zasadzie, to pozostałe żaby, nie mówiąc już o rybach, gotowe twierdzić, że to one pierwsze zaczęły.”
Na mostku pojawia się chłopiec, w krótkich spodenkach i żółtej koszulce.
To Paweł – poznaje go żaba – ależ urósł od zeszłego roku. Olbrzym. Połknąłby mnie na jeden kęs”.  Ta myśl powoduje, że żaba skacze z liścia do wody.  Dopiero tam, czując się bezpieczniej, przypomina sobie, że nie mieszka we Francji, gdzie jak wiadomo ludzie jedzą żaby.   
Faktycznie. Nie wygląda na Francuza” – upewnia się, wystawiając oczy powyżej wody.  Wprawdzie nigdy nie widziała Francuza, ale przypuszcza, że Francuz musi mieć wygląd naprawdę przerażający.  Tak przynajmniej twierdzi jej przyjaciółka, której daleki kuzyn mieszkał kiedyś we Francji i skończył jako „żabie udka” podane w tamtejszej restauracji.
Tymczasem Paweł wygląda całkiem sympatycznie.  Uśmiechnięty, z kędzierzawą czupryną, podskakujący na starym mostku niemal równie sprawnie jak żaba. „Pierwszy, będę pierwszy!” – krzyczy.  Za nim nad stawem pojawiają się inne osoby.  Jakiś pan  mówi:  Poczekaj, jeszcze nie skacz, widzę, że woda opadła, może być za płytko, możesz sobie zrobić coś złego, trzeba najpierw sprawdzić, czy jest bezpiecznie”. 
Ale Paweł nie słucha, zrzuca żółtą podkoszulkę i wskakuje do wody.
Żaba nurkuje.  Widzi jak Paweł uderza w gałęzie, a później w kamieniste dno. Paweł wyrósł, a woda opadła.  Skoczył w złe miejsce.  Chłopiec już się nie uśmiecha.  Grymas bólu wykrzywia mu pogodną dotychczas twarz.  Niezdarnie macha rękami.  Nogi tkwią w gałęziach.  Nienaturalnie poskręcane.
Żaba chce coś zrobić, chce pomóc, podpływa chłopcu do samych oczu.  A w tych widzi przerażenie, błaganie, ból.  Jest za mała.  Nie wyciągnie Pawła.  Może tylko dotrzymać mu towarzystwa.
Nagle ktoś chwyta Pawła za ramiona i próbuje wyciągnąć z wody.  Nie da się.  Nogi tkwią w gałęziach.  Druga osoba wbiega do wody.  Nurkuje i oswabadza Pawła. Wyjmują chłopca na mostek.  Krzyczą zawijają w koc, gdzieś biegną.  Znikają w lesie.  Nad stawem znowu spokój, jakby to krótkie wydarzenie w ogóle nie miało miejsca.  Tatarak kwitnie, ryby polują na muchy, lilie wychylają główki z wody, ważki tańczą w trzcinach. 
A żaba zastanawia się co z Pawłem.  Niepokoi się. „Oj to będzie złe lato – myśli – wody jest za mało, a za dużo roślin.  Dlaczego w ogóle nie padają deszcze? Co będzie jak staw wyschnie?. 

****
Śniła mu się żaba.  Nurkował.  A ona dotrzymywała mu towarzystwa.  Pływali pośród ryb i podwodnych roślin.  Patrzyła nań rozumnymi oczami.  Nagle zaczęła pokazywać coś łapkami w kierunku dna.  Z niepokojem, coraz szybciej.  Paweł nie rozumiał.  Wtedy żaba rozwarła pyszczek i zaczęła piszczeć.  Najpierw cicho, później pisk stopniowo narastał, aż Pawła zaczęły boleć uszy.   Spojrzał w dół.  Zobaczył swoje nogi otoczone gałęziami i przygniecione podwodnym głazem.  Chciał się uwolnić, ale nie mógł.  Dusił się.  Wtedy żaba zmieniła się w mamę.  Odwaliła głaz, połamała gałęzie i wypchnęła Pawła do góry, na powierzchnię.
Obudził się.  Powoli otworzył oczy. Koło niego stali jacyś ludzie.  Rozmawiali.  Pan w białym ubraniu, mówił:   Obawiam się, że nigdy nie będzie już chodził”. 
Druga zamglona postać, odpowiadała:  To niemożliwe, on ma dopiero 11 lat.  To sportowiec.  Musi się coś dać zrobić.”
W tym wypadku medycyna nie może już więcej zdziałać.  Trzeba cudu” – odparł pan w białym stroju.
Jestem w szpitalu” - pomyślał Paweł i znowu zasnął.  Kilka dni później  tata przewiózł Pawła do domu.  Całe lato i jesień Paweł spędzał w łóżku, z przerwami na różne ćwiczenia usprawniające, które miały mu trochę pomóc.   Nie mógł chodzić.  W zasadzie w ogóle nie czuł nóg.  Nie mógł pływać, a był bardzo utalentowanym pływakiem.  Brał udział w zawodach pływackich i regularnie znajdował się w czołówce, choć nigdy jeszcze nie wygrał zawodów.  Jednak dzięki współpracy z nowym trenerem, panem Robertem, i dzięki codziennym zajęciom na basenie, był coraz szybszy i wytrzymalszy, a pan Robert zawsze powtarzał: „na najbliższych, grudniowych zawodach celujemy w pierwsze miejsce”.  Paweł lubił też jeździć na nartach, tańczyć, biegać, grać w piłkę i wszystko to, co zwykli chłopcy w jego wieku lubić robią.  Jednak czerwcowy wypadek wszystko przekreślił. 
Tata wprawdzie cały czas mu powtarzał, że jest nadzieja, że jeszcze będzie chodził, pływał, biegał, ale z upływem kolejnych miesięcy Paweł zaczynał w to wątpić.  Musiał zmienić szkołę, na taką, która była przystosowana dla dzieci niepełnosprawnych.  Nie lubił tej szkoły.  Z trudem zaczął chodzić na lekcje, a to też dopiero w listopadzie.  Wówczas, wszyscy w klasie mówili o zbliżających się mikołajkach.  Pani Wychowawczyni zaproponowała na lekcji dyskusję na temat: „Czy wierzymy w Świętego Mikołaja?”
Paweł, w sposób niezamierzony, krzyknął niemal – „Ja nie wierzę!”.  Pani zapytała dlaczego tak uważa.  Odparł, że gdyby Święty Mikołaj istniał, to na pewno nie pozwoliłby, aby on, Paweł, jeździł teraz na wózku inwalidzkim.  Wówczas włączyły się inne dzieci.  Przecież Mikołaj nie jest od takich spraw.  Mikołaj daje prezenty, nie miesza się w sprawy twojego zdrowia.  Zobacz, każdy z nas w tej szkole jest w jakiś sposób niepełnosprawny.  Jeśli chcesz powrócić do zdrowia, wnieś prośbę do innego świętego!”.
Ale czy prezentem mogłoby być zwycięstwo w zawodach pływackich?”  - zapytał Paweł. Wówczas pani Wychowawczyni spytała, czy ktoś prosił Świętego Mikołaja o inne prezenty niż zabawki czy słodycze. Nikt się nie odezwał, a później Ewa, koleżanka z klasy Pawła powiedziała:  Ja podejrzewam, że dla mnie prezenty kupuje babcia, a tata mi je kładzie przy łóżku jak zasnę”.  Część dzieci protestowała, inne się zgadzały, a sprawa proszenia Mikołaja o prezent w postaci sukcesu w jakimś sporcie, została przemilczana.
Po powrocie do domu Paweł oświadczył, że nie napisze w tym roku listu do Świętego Mikołaja.  Na pytanie mamy: „dlaczego?”, odpowiedział: „Prezentu, na którym mi zależy nie dostanę ani od niego, ani od was.  Zresztą nie wierzę w Świętego Mikołaja”.  Rozmowa urwała się.  Paweł nie napisał listu.  Idąc spać wieczorem, przed mikołajkową nocą, rozmyślał jednak o tym, jakie chciałby dostać prezenty.  W końcu doszedł do wniosku, że byłby bardzo szczęśliwy gdyby Święty Mikołaj spełnił jego trzy życzenia:

1.      Zwycięstwo w zawodach pływackich
2.      Zwycięstwo w wyścigu rowerowym
3.      Zwycięstwo w slalomie na nartach.

No tak – myślał – ale przecież Święty Mikołaj nie jest od takich prezentów.  Mógłbym dostać czekoladę, albo klocki Lego, ale to nie jest mi potrzebne.  Zresztą wcale go nie ma.”  Zaczął płakać i w końcu zasnął. 
Obudziło go uczucie zimna.  W pokoju panował półmrok, rozświetlony jakby niebieskawym światłem.  Paweł zadrżał.  Ktoś siedział w fotelu, obok jego łóżka. Czerwony kubrak, czerwona czapa, długa siwa broda, sumiaste wąsy, półprzymknięte oczy, okulary opadające na wydatny nos.  Na twarzy rysowało się wyraźnie zmęczenie.
W końcu niespodziewany gość, wcale nie patrząc na Pawła, odezwał się:” Nie napisałeś do mnie listu”.  Głos był chropowaty, zmęczony i - choć z nutą pretensji - to jednak wyczuwało się w nim życzliwość.
Paweł milczał dłuższy czas, w końcu odparł.” Bo w ciebie nie wierzę”.
A jednak jestem.  Mimo ciężkiej nocy, najcięższej jaką miałem od roku” – odparł Święty Mikołaj.
„Ale i tak nie mógłbyś spełnić życzeń, które mam.”
„Niektóre z życzeń można uznać za prezenty” – zachęcił go Mikołaj.
Paweł wymienił swoje trzy życzenia.  Mikołaj zasępił się.  Okulary opadły mu jeszcze bardziej na nos.  Milczał.  Zdjął czapkę i zaczął się nią wachlować.  Wreszcie przytaknął i dodał.: „Można to uznać za prezenty… ale będzie to… niestety nietrwałe.”.  Po czym niemal natychmiast zaczął znikać, przyjmując coraz bardziej mgliste kształty.
„Nietrwałe?” – zaczął szybko zastanawiać się Paweł.  Ale Mikołaja niemal już nie było widać.
„Czekaj – zawołał wtedy Paweł – mam jeszcze jedno, czwarte życzenie.  Ono jest najważniejsze.  Chcę po prostu  znowu mieć zdrowe nogi”.
Z mgły dobiegła go cicha odpowiedź: „Tego życzenia nie mogę spełnić.   Ale jest inny święty, który – że się tak wyrażę – ma wobec mnie dług wdzięczności.  Nazywa się ojciec Pio.  Zwrócę się do niego z twoją prośbą i zobaczymy”.  Mikołaj zniknął. 
Paweł przykrył się kołdrą pod samą szyję.  Nadal było mu chłodno.  Zegar wskazywał piątą nad ranem.  Paweł wpatrywał się w fotel.  Był pusty.  Wszystko mu się zdawało.  Ot, senne marzenie. Znowu zasnął. 
Gdy się obudził, zobaczył tatę krzątającego się po jego pokoju.
„Wstawaj, za pół godziny musimy wyjść, chyba, że chcesz się spóźnić na zawody” – powiedział tata.
„Tato, ale przecież ja nie chodzę!” – krzyknął Paweł.
„Wstawaj, nie ma czasu na żarty” – powiedział tata i wyciągnął Pawła z łóżka.  Paweł stał na własnych nogach, po czym zrobił dwa kroki, przysiad, podskok. „A więc minęło… „ - pomyślał.
Dotarli na basen.  Najpierw były kwalifikacje do zawodów.  Trener Robert uspokajał:  Nie musisz być pierwszy w kwalifikacjach, ale nie możesz zająć miejsca niższego niż czwarte”.
Stanęli na stopniach startowych. Paweł rozejrzał się. Sześciu chłopców.  Znał ich z innych zawodów pływackich.  W tym Niepokonanego Adama i Krzysia-wicemistrza (Krzyś wiecznie zajmował drugie miejsce).  Tych dwóch Paweł jakoś nigdy nie mógł wyprzedzić.  Ale przypomniał sobie, że w kwalifikacjach ma z nimi nie rywalizować.  Ma zachować siły na trzy kolejne wyścigi: ćwierćfinał, półfinał i finał. Teraz wystarczy mu trzecie, nawet czwarte miejsce.
Czuł się świetnie.  Silny jak nigdy.
Gwizdek, start, skok do wody (żadnych gałęzi na szczęście), równe i solidne tempo, kontrola gdzie są przeciwnicy.  Adam od razu z przodu, za nim Krzysiek-wicemistrz, za nimi Paweł i tak aż do mety. Trzeci - czyli zakwalifikował się do kolejnego etapu – ćwierćfinałów.
Ćwierćfinały.  Tu już startuje w grupie innych chłopców.  Z Adamem i Krzysiem spotkacie się pewnie w finale, o ile oni przejdą przez swoje ćwierćfinały i półfinały.  Teraz musisz być najdalej trzeci”.
Znowu start, skok do wody, płynie.  Z przodu tylko jeden chłopiec, ale przed metą wyprzedza go jeszcze drugi.  Paweł znowu dopływa trzeci.  Wystarczy - wchodzi do półfinału.
Pan Robert mówi: „Świetnie, kontrolowałeś cały czas sytuację, ale teraz półfinał.  Z szóstki która bierze udział w twoim półfinale, tylko dwóch wchodzi do finału. Będą też dwa kolejne starty półfinałowe.  Z każdego kwalifikuje się tylko dwóch najszybszych.  W finale wystąpi sześciu chłopców, którzy zwyciężyli lub zajęli drugie miejsca w swoich półfinałach.”
Tym razem Paweł nie wytrzymał.  Popłynął najszybciej jak potrafił  Z przewagą blisko dwóch metrów wygrał swój półfinał.
I po co?! - krzyczy trener Robert – po co tyle wysiłku?.  Teraz nie będziesz miał siły na finał.  Mówiłem, że wystarczy drugie miejsce!”
Trener jest niby zły, a jednocześnie bardzo dumny.  Podchodzą do niego inni trenerzy, dopytują o Pawła, o techniki szkolenia, pokazują go innym zawodnikom, podkreślają, że będzie bardzo groźnym rywalem w finale.
Do finału kwalifikują się jeszcze inni chłopcy z dwóch pozostałych wyścigów półfinałowych.

W finale jest Paweł, Niepokonany Adam, Krzysiu-wicemistrz, oraz Patryk, Krzysio Dwa i podobno wschodząca gwiazda polskich pływaków – Staś, który wygrał swój półfinał w czasie lepszym o blisko 0,2 sekundy od czasu Pawła.
„Niedobrze” - myśli Paweł.  W swoim półfinale płynął najszybciej jak potrafi.  No trudno, będę musiał popłynąć jeszcze szybciej.”
Finał stylem dowolnym na 100 metrów.  Zawodnicy stają na stopniach startowych, szykują się do skoku, gwizdek, start, trzeba przepłynąć dwa baseny po 50 metrów. Na pierwszych dwudziestu metrach prowadzi Adam, za nim Wschodząca Gwiazda, za nim Krzysio Dwa, później Krzysio-wicemistrz, a dopiero na piątym miejscu  na zewnętrznym torze Paweł.  Paweł wkłada w wyścig maksymalny wysiłek, ale nie może tamtych dogonić. „O nie, nie …„ -myśli – „jak nie teraz, to nigdy!
Nagle na swoim torze, może o jeden metr przed nim widzi żabę, która odwraca się do niego i mówi: „Nie patrz na tamtych, po prostu mnie goń”. I zaczyna uciekać Pawłowi, ale nie żabką tylko kraulem.  Paweł złości się.  Co za sprawa dogonić żabę - ale niestety, nie może, żaba cały czas przyspiesza.  Płynie pięknym, technicznym, dynamicznym kraulem.  Jej łapki kręcą się w  tempie wiatraka.  Żaba cały czas utrzymuje przewagę nad Pawłem, dopływa do końca pierwszego basenu, robi wspaniałą zwrotkę, przepływa Pawłowi pod brzuchem i na kolejnym odcinku znowu jest metr przed nim.  Paweł płynie jak oszalały. Jest naprawdę rozgniewany. Myśli tylko o żabie: „Dopadnę cię – zrobię z ciebie żabie udka”- odgraża się w myślach.  To jednak nie pomaga.   Żaba jakby odgaduje jego koszmarne (wobec niej) zamiary i wręcz przyspiesza, zwiększa dystans.  I tak cię dopadnę!” - warczy Paweł – „Żabie Udka !!!”. I rzeczywiście, w końcu dotyka wskazującym palcem jej tylnej nogi.  Zatrzymuje się.  Tylna noga okazuje się końcem basenu.  Koniec wyścigu.
Słyszy krzyki, brawa, wrzawę, ktoś klepie go po czepku, ktoś pomaga wyjść z basenu.  Mama cała w łzach i uśmiechach, pan Robert z miną pawia, tata z pięścią uniesioną w górę w geście zwycięstwa.
„Jesteś pierwszy, pierwszy!” – krzyczy trener Robert.
Paweł rozgląda się.  Podchodzi do niego Adam.  W końcu pokonany.  Gratuluję” – mówi i patrzy na Pawła z podziwem.  Z boku zerka nań Staś.  Wschodząca Gwiazda niedowierza.  Jak mogłeś uzyskać taki czas ?” – pyta Pawła – „To najlepszy wynik w tym roku w Europie w naszej kategorii wiekowej.”
Paweł zastanawia się chwilę po czym odpowiada: „Po prostu goniłem żabę”.
Pod tym tytułem ukazuje się sprawozdanie z zawodów w internetowej gazecie wraz ze zdjęciem uśmiechniętego Pawła.
Paweł kładzie się spać szczęśliwy jak nigdy.  Gdy się budzi, są już z rodzicami w pensjonacie w górach. Paweł nawet nie wie, kiedy tu przyjechali.  Wszystko toczy się w oszałamiającym tempie. A popołudniu  odbywają się mistrzostwa dzieci w wieku do lat 12 w slalomie gigancie. 
Święty Mikołaj to jest jednak niezwykły gość” – myśli Paweł.
Wspaniała zima, świetne warunki śniegowe, doskonale przygotowany długi i stromy zjazd. Paweł bierze udział  w pierwszym zjeździe. Poprzez kolejne, świetnie pokonane etapy, kwalifikuje się do finałowego zjazdu.  Ale w chwili rozpoczęcia finałowego wyścigu nagle odczuwa osłabienie.  Wówczas pojawia się żaba na nartach i w czerwonej czapeczce krzycząc – „po prostu mnie dogoń!”. I Paweł krzycząc coś o żabich udkach pędzi za żabą na złamanie karku.  Ale żaba wspaniale mija kolejne tyczki, doskonały styl godny największych mistrzów, pokaz doświadczenia i sprawności.  Jednak Paweł niemal zrównuje się z nią na mecie.  Żaba rzuca mu czapką w oczy i znika.  Znowu zwycięstwo - Pawła (choć może i jednak żaby).
Po zawodach Paweł świętuje z rodzicami zwycięstwo.  Jedzą pizzę, tort, idą do kina, wreszcie idą spać do wygodnych łóżek.  Lecz kolejnego ranka Paweł znowu budzi się w innym miejscu.  Okazuje się, że są nad morzem.  Trochę to Pawła niepokoi, bo znowu w cale nie pamięta podróży, a poza tym pora roku nagle zmieniła się  z zimy w lato.  Nie ma jednak czasu na dalsze rozważania, bo okazuje się, że za godzinę uczestniczy w wyścigu rowerowym dookoła nadmorskiego miasteczka.  Początkowo Paweł wlecze się w ogonie peletonu kolarzy, ale przy pierwszym dłuższym podjeździe odczuwa przypływ wielkiej energii i przesuwa się na czoło.  O zwycięstwo walczy z najlepszymi kolarzami, którzy utrudniają mu zadanie blokując go przy każdej próbie wysunięcia się na pierwsze miejsce. Wtedy pojawia się żaba, która lawiruje na deskorolce (bo nie znalazła odpowiedniego dla siebie roweru) między kolarzami, a oni odsuwają się nie chcąc jej rozjechać.  Wykorzystuje ten moment Paweł i pędzi za żabą.  Po chwili pierwsza jest żaba, a Paweł zaraz z nią.  I tak aż do mety. 
Po wyścigu Paweł wchodzi na najwyższy stopień podium.  Dostaje kwiaty, bidon, i żółtą koszulkę z napisem „Lider wyścigu nadmorskiego”. Na pytanie dziennikarzy jak tego dokonał odpowiada, jak zwykle szczerze: „po prostu goniłem żabę!.”
Wspaniałe dni, wspaniałe wydarzenia, Paweł jest szczęśliwy.  Życie to pasmo sukcesów i zwycięstw. Wszyscy go chwalą.  Jest w doskonałej formie.  Nagle znowu pojawia się ta żaba.  I pyta: „Ale Paweł jak ty mogłeś tego dokonać z niesprawnymi nogami.  Jak nie mogąc ruszać nogami wygrałeś te wszystkie zawody?”
„Ależ ja nie mam niesprawnych nóg - odpowiada Paweł – mogę skakać, jeździć na rowerze, pływać”.
Wtedy żaba zaczyna pokazywać mu coś łapką w dół, coraz bardziej natarczywie.  Paweł nie chce spojrzeć, ale żaba otwiera paszczkę i zaczyna piszczeć, pisk narasta. Paweł w końcu patrzy w dół i znajduje to, czego się tak bardzo obawiał. Leży na łóżku, ma odkryte, powykręcane nogi. Strasznie chude.  Brak w nich mięśni - nie może nimi poruszyć. Nie może ruszyć nawet najmniejszym palcem u stopy.  Są jak dwa obce przedmioty, nad którymi nie ma żadnej kontroli.  Jak na takich nogach mógł wygrać te zawody?” -  zaczyna krzyczeć, płakać, nie chce się zgodzić, że zawody nie były prawdziwe, że wszytko było tylko snem.
Ktoś szarpie go za ramię, Paweł otwiera oczy.  Jest wczesny ranek. Dzień Świętego Mikołaja. 6 grudnia.
„Synku co się dzieje?” – pyta zaspanym głosem tata.
„Tato, czy ja mogę chodzić” ? -  odpowiada pytaniem Paweł i jednocześnie odkrywa kołdrę.  Nogi są, jak w końcówce snu, powykręcane, chude i bez mięśni.  Tata nic nie opowiada.
Paweł zakrywa kołdrę i milczy.
„Patrz, co przyniósł ci Mikołaj” – mówi nagle Tata i podaje Pawłowi czekoladę i zestaw klocków Lego z elektrycznym pociągiem.
„Nie ma Świętego Mikołaja !”– odpowiada Paweł i odwraca się do ściany.  Wszystko było tylko snem.”
Mijają kolejne dni.  Zbliża się Boże Narodzenie. Wreszcie jest Wigilia.  Jedzą z rodziną pyszną kolację, śpiewają kolędy, patrzą na a pięknie przystrojoną choinkę.  Paweł dostaje prezenty.  Niby się uśmiecha, ale tak naprawdę jest smutny.  Nie pójdzie tej zimy ani na łyżwy ani na narty.  Nie może chodzić.
W Wigilijną noc Paweł znowu budzi się od przenikliwego zimna.
W fotelu siedzi Święty Mikołaj.  Cały w niebieskiej poświacie.  Tym razem uśmiechnięty. Zadowolony.  Czerstwy.
„Chyba będzie dobrze” – mówi do Pawła – „ale sam musisz poprosić Ojca Pio o wstawiennictwo do Boga w intencji twojego zdrowia.” 
„Ale jak mam poprosić?” - pyta Paweł.
„Z głębi serca synu, z głębi serca, tak jak czujesz” – odpowiada Święty Mikołaj i rozpływa się w mroku nocy.
Paweł długo jeszcze patrzy w fotel, po czym zaczyna się modlić do Ojca Pio o wstawiennictwo u Boga za swoje zdrowie. Modli się tak, jak czuje i wierzy w to  tak silnie, jak w zwycięstwo w zawodach z życzenia do Świętego. Mikołaja. Nagle widzi, że porusza dużym paluchem u lewej stopy.  Później jest to samo u prawej.  Szczypie się z całej siły w rękę.  Oj boli.  To nie jest SEN!
Krzyczy i krzyczy.  Z radości.   Zapala lampkę przy łóżku.  Czuje, że ma nogi.  Pierwszy raz od wypadku.
Do pokoju wbiegają rodzice i młodsza siostra.
„Co się stało ?” – pyta przestraszona mama.
„Mamo zobacz mogą ruszać palcami u stóp!”
Mama i tata patrzą. Nie wierzą.  Dotychczas Paweł nie mógł ruszać palcami.  Lekarz twierdził, że jeśli kiedykolwiek miałaby się zacząć poprawa stanu zdrowia Pawła, to właśnie od ruchu palców w stopach, ale tego niestety nie należy się spodziewać. No chyba, że nastąpi cud.
„Cud” – powiedziała Mama – „jednak nastąpił”.
„To właściwie za sprawą Świętego Mikołaja – no dzięki jego pomocy i Ojca Pio” – mówi Paweł.
„Ale przecież nie wierzysz w świętego Mikołaja.”
„Teraz już wierzę.”
Później minęło jeszcze wiele tygodni rehabilitacji, bólu, uciążliwości i stopniowego powrotu do sprawności.
Ale kolejnej wiosny Paweł znowu zainaugurował sezon pływacki w stawie.  Tym razem jednak nie skakał z mostku tylko ostrożnie wszedł do wody.  W ramach inauguracji oczyścili z tatą staw z gałęzi i większych kamieni.  A że deszcze dopisały, to w stawie znowu było pełno wody.
Gdy Paweł zaczął wreszcie spokojnie pływać (po zakończeniu prac porządkowych) zobaczył sunącą doń z naprzeciwka  żabę.  Zatrzymała się o kilka centymetrów od jego oczu. Paweł też się zatrzymał i patrzył na nią.  To ta żaba, z jego snów.  Ale prawdziwa.
Miał uczucie, że żaba jest zadowolona z jego widoku, że cieszy się, że wrócił do zdrowia, że wie co się stało, a w jej spojrzeniu jest życzliwość.
„O tak” - pomyślał Paweł – „nigdy nie zjem żabich udek” – po czym delikatnie wziął żabę na rękę.  Żaba nie uciekała.
„Jeszcze ją pocałuj!” – zawołał z brzegu Tata.
„Właśnie” - dodała siostra Julia – „może zmieni się w księcia!”
„O nie !”– oburzył się Paweł i z powrotem wypuścił żabę do wody.
A w grudniu, dzięki wielkiemu uporowi i poświęceniom, wziął udział w zawodach pływackich.  Zajął wprawdzie tylko trzecie - lub aż trzecie  - miejsce, ale to właśnie jemu najbardziej gratulowano.  Bowiem widzowie znali historię jego wypadku, cudu i wielomiesięcznego powrotu do zdrowia.  Oczywiście pojawiło się także pytanie, jak mógł zająć tak dobrą lokatę, skoro wrócił do trenowania raptem kilka miesięcy wcześniej?
Chyba wiecie już co odpowiedział Paweł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz