Każdego
roku, latem, Ania wyjeżdżała na kilka wakacyjnych dni do dziadków. Dom dziadków położony był na leśnej polanie, w
małej wsi o nazwie Wesołe Piaski.
Nieopodal był staw i stary owocowy sad, a dalej rzeka, a jeszcze dalej
jezioro. Ania bardzo lubiła to
miejsce. Przeszkadzał jej jednak brak
innych dzieci. W szkole Ania miała wiele
koleżanek i kolegów. A w Wesołych
Piaskach jedyną jej towarzyszką była
Babcia Mira. Trudno jest jednak grać z
Babcią w siatkówkę, bawić się w chowanego, urządzić konkurs skoków w dal, czy
choćby chlapać się wodą w stawie. Babcia
Mira zawsze znajdowała jakąś wymówkę. A
to mówiła, że piłkę odbija tak mocno, że ta może utknąć wysoko na drzewie, zaś
skoki oddaje tak dalekie, że doleciałaby do następnej wsi i musiałaby później
wracać piechotą, a na to nie ma ochoty.
Byłoby
tu wspaniale, gdyby Ania miała koleżankę. A tak, Ania się troszkę nudziła i nawet chciała
wracać do rodziców do miasta.
U
dziadków Ania zajmowała niebieski pokój (bo miał niebieskie ściany). W tym pokoju stał też wielki stary
zegar. Wyglądał jak szafa. Trochę się spóźniał. Czasami bił starym sercem „bim-bom-bim-bom”,
a czasem „bimmm-bim” oznajmiając nową godzinę.
Zegar kupił Pradziadek Babci Miry od cudzoziemca, który przywiózł zegar
aż z Indii. Babcia Mira mówiła, że zegar
jest już stary, trapią go różne choroby i przypadłości, serce mu dokucza i
pewnie niedługo pojedzie z Babcią w daleką podróż. Ale w jaką podróż, tego Babcia nie chciała
wyjaśnić.
„To nie jest zwykły zegar – mawiała
Babcia Mira – ten zegar może spełnić
marzenie osoby o czystym sercu. Potrafi
cofnąć czas, w taki sposób, że przeniesie cię do dnia, w który będziesz
bardzo szczęśliwa”. Ania raczej nie
wierzyła w te opowieści. Tata Ani mówił,
że jak ktoś ma sto lat to często opowiada ciekawe historie, ale niekoniecznie
prawdziwe. „Ależ ja nie mam stu lat –
oburzała się Babcia Mira.
Wieczorami
Babcia Mira czytała Ani bajki i opowiadała jak wyglądała wieś Wesołe Piaski,
gdy Babcia była mała. „Wszystko wyglądało inaczej i było ładniejsze. Naprzeciwko okna twojego pokoju rosła wielka
lipa. Później niestety trafił ją piorun
i spłonęła, a ogień przeniósł się nawet na część domu. Dom był większy, a sad był wieki jak las i pełen
drzew: jabłoni, śliw, gruszy, brzoskwiń, moreli, czereśni, wiśni i
orzechów. Całe lato jadłam owoce. Nieopodal domu była stajnia, a w niej konie,
w tym moje dwa ulubione kuce. Te kuce
były zresztą całkiem duże – jeden był brązowy i nazywał się Wodnik (bo bardzo
lubił wodę), a drugi był prawie biały i nazywał się Śnieżka. To był kucyk-dziewczynka, która zimą bardzo
lubiła ciągnąć mnie na sankach. Był też
kurnik, a w nim nie tylko kury, ale także w osobnym pomieszczeniu kaczki i
gęsi. Były dwa psy. Jeden to był owczarek podhalański, Hugo, podobny
do owcy, a drugi kundel, którego nazywaliśmy Fajtłapa, bo wiecznie się gubił,
wpadał do błota lub wody, przewracał i brudził.
Obok mieszkał Krzysiek, niesforny syn sąsiadów, był trochę starszy ode
mnie i bez przerwy wymyślał jakieś szalone zabawy, na przykład konkurs skoków w
dal - ale nie dla nas, tylko dla żab, spływ tratwą po rzece (a tratwę
budowaliśmy sami), wjeżdżanie na kucykach do jeziora i oddawania z nich skoków
do wody, albo wyścig ślimaków na wielkim liściu kapusty. Ależ on miał pomysły…”.
Słuchając
tych opowiadań Ania zasypiała, marząc o tym aby to ona mogła jeździć na kucach,
spływać tratwą, czy oglądać wyścigi ślimaków.
„Gdybym tylko miała tu przyjaciółkę,
mogłybyśmy urządzić wspaniałe zabawy. Przyjaciółkę
choćby na jeden dzień.”
Rano
Anię obudziło pianie koguta („Przecież tu nie ma koguta” pomyślała Ania). Wtedy zegar zadzwonił bim-bam-bom, wybijając
godzinę siódmą rano. Zegar wyraźnie
odmłodniał, wybijał godziny równo i dostojnie, nie spóźniał się i błyszczał
czystością. Pokój miał na ścianach
namalowane kwiaty, a za oknem rosło jakieś wspaniałe drzewo. To chyba
lipa – pomyślała Ania – tak pięknie
pachnie i tyle w niej pszczół.
Wtem
bez pukania do pokoju Ani wbiegła dziewczyna (na oko w wieku Ani) krzycząc:
„No ubieraj się prędko, śniadanie już na
stole, a zaraz przyjdzie Krzysiek i jedziemy kucami nad jezioro. Będziemy pływać.”
Ania
przyglądała się dziewczynce uważnie. Dziewczynka
była do kogoś podobna, tylko Ania nie mogła sobie przypomnieć do kogo. W końcu zapytała:” Skąd się tu wzięłaś i jak masz na imię?”
„Jak to skąd się tu wzięłam ? –
odpowiedziała dziewczynka – mieszkam w
pokoju obok – tym pomalowanym w czerwone jabłka, jestem twoją przyjaciółką, a
na imię mam Mirka!. Zresztą dość tych pytań,
ubieraj się. Zobacz jaki piękny wstał
dzień.”
Wtem
z głębi domu jakiś kobiecy głos zawołał: „Śniadanie! Naleśniki ze świeżymi poziomkami, ser i mleko
wprost od krowy! Jajecznica z jaj od
naszych kur ze szczypiorkiem lub bez!
Zapraaaaszaaaaam!”
„To pani Lucynka, nasza opiekunka –
powiedziała Mirka - Rodzice dzisiaj wyjechali i będą dopiero wieczorem. Mamy cały wspaniały dzień na najróżniejsze
szaleństwa!” Ania nie pytając o nic
więcej ubrała się szybko i pobiegła za Mirką do kuchni.
Tu
też wszystko wyglądało inaczej. Obok
kuchni była ogromna jadalnia, której Ania sobie w ogóle nie przypominała. Za oknem widać było jakiś nowe budynki, a
przez taras do jadalni wbiegł trochę brudny pies, po czym poślizgnął się na
podłodze i wywrócił. „Fajtłapa –
krzyknęła Mirka – uciekaj stąd! Psom nie
wolno wchodzić do jadalni!” Po czym
wzięła kawałek starej kiełbasy i wyszła z Fajtłapą na taras. Tam go przytuliła, wytarmosiła, a Fajtłapa
polizał ją po buzi.
Po
chwili wróciła z jakimś chłopakiem. Był
wyższy od Mirki od głowę, miał wesołe niebieskie oczy, jasne od słońca włosy i
niemal co chwila się uśmiechał. Podszedł
do Ani i powiedział – „Cześć jestem Krzysiek i widzę, że dostałaś pięknego
naleśnika” – po czym, nie czekając na odpowiedź Ani, chwycił naleśnika z jej
talerza i zjadł w trzech kęsach.
„Ty łobuzie !”– krzyknęła pani Lucynka,
ale tak naprawdę nie byłą na niego zła.
Zaraz też Ania dostał nowego naleśnika, większego i z jeszcze większą
ilością poziomek.
Po
śniadaniu, Mirka zaprowadziła Anię do budynku znajdującego się nieopodal
domu. Była to stajnia, a niej kilka
koni, w tym dwa wyraźnie mniejsze.
„To są kuce. Wodnik i Śnieżka –
powiedziała Mirka wskazując dwa małe konie – zaraz je osiodłam i jedziemy nad Jezioro.”
„Ale ja nie
umiem jeździć na koniu – powiedziała Ani, choć była na kilku
lekcjach jazdy konnej. „Nie martw się
– odpowiedziała Mirka – jedziemy obie na
Snieżce. Ty z tyłu i będziesz się mnie trzymała. A Krzysiek jedzie Wodnikiem.”. Krzysiek i Mirka pomogli Ani wsiąść na Śnieżkę. Potem ruszyli. Ania była zachwycona jazdą. Najpierw konie szły powoli stępa, potem
przyspieszyli – kłusem, a potem mimo okrzyków Mirki, że już szybciej nie chcą,
niesforny Krzysiek wrzasnął: „Galopem!”
i Wodnik rzucił się do przodku w dzikim pędzie a za nim Śnieżka, której Mirka
nie umiała już upilnować. Ania najpierw
się trochę bała… Niemniej po chwili
uznała, że szybka jazda na koniu przez las jest naprawdę wyjątkowym przeżyciem.
Niedługo
dojechali do Jeziora. Ania znała to
Jezioro, bo nieraz z Tatą przychodziła tutaj pływać. Jednak teraz plaża nad jeziorem była pusta, a
na gałęzi drzewa (którego Ania wcale nie pamiętała), zawieszona była gruba lina
unosząca się tuż nad wodą. Zsiedli z
koni i założyli stroje kąpielowe. Wówczas
Krzysiek zakomenderował: „Na koń!”.
Ania początkowo nie chciała, ale w końcu znowu usiadała za Mirką i zapytała: ”Będziemy teraz jeździć na koniach, w strojach
kąpielowych?” Ale nim Mirka zdążyła odpowiedzieć,
niesforny Krzysiek popchnął Śnieżkę w kierunku Jeziora, po czym wydał dziki
okrzyk i obydwa kuce wbiegły do wody. Śnieżka
nagle się zatrzymała, a Ania razem z Mirką wpadły do wody. Gdy się wynurzyły Krzysiek stał na grzbiecie
Wodnika i krzyknął: ”A teraz podziwiajcie wspaniały skok” i skoczył.
Później
Mirka namówiła Anię na huśtanie się na linie.
Lina była długa i dziewczynki frunęły niemal nad powierzchnią jeziora. „Na pewno nie odważycie się skoczyć –
wołał do nich Krzysiek. Wtedy Mirka powiedziała – „Zaraz ci pokażemy” i gdy lina była wysoko
nad taflą wody złapała Anię za rękę i skoczyły do wody. Później huśtały się i skakały jeszcze wiele
razy.
W
końcu – zgłodnieli i wrócili do domu na drugie śniadanie. Pani Lucynka czekała już na nich z warzywami
prosto z ogrodu i kanapkami z szynką.
Ania nie lubiła chleba. Ale ten
chleb był inny. Świeżo upieczony przez
panią Lucynkę wspaniale pachniał, a szynka była wyjątkowo smaczna. „Z naszego pulchnego prosiaczka” – powiedział
z niemiłym uśmiechem Krzysiek.
„Prosiaczka?” – zapytała Ania. Nie było już jednak czasu na rozmowę, bo
Mirka powiedziała, że muszą iść koniecznie zobaczyć, czy tratwa nie zatonęła. Tratwa – jak wyjaśnił Krzysiek – jest to taka jakby
łódź służąca do pływania po rzece, tyle, że zbudowana z drzew i patyków powiązanych
ze sobą sznurkiem. Rzeczywiście, w
zaroślach była zacumowana tratwa. Ciekawe czy nie zatonie, gdy popłyniemy w
troje? – zastanawiał się głośno Krzysiek.
Nie bój się – powiedziała
Mirka – w rzece woda jest płytka . W najgłębszym miejscu sięga do brzucha.
Wsiedli
na tratwę i zaczęli się odpychać kijami od dna.
Ruszyli z początku wolno, ale potem rzeczny prąd zaczął nieść ich
szybciej i szybciej. „Płyniemy – wołał rozradowany Krzysiek – do żagli marynarze”
Jakich żagli ?– zapytała Ania. Wtedy Krzysiek wyciągnął z plecaka starą
koszulę swojego Taty i rozciągnął ją na dwóch kijach umocowanych na przedzie
tratwy. „Teraz powieje w tę koszulę wiatr
i popłyniemy jeszcze szybciej” - powiedział. I rzeczywiście, wiatr powiewał, a tratwa
pędziła naprzód.
„Uwaga wielki głaz z przodu! - krzyknęła
Mirka. Wszyscy troje próbowali ominąć
głaz, ale niestety tratwa płynęła za szybko i w ten głaz z impetem uderzyła. Wtedy kije i drzewa, z których była zbudowana
połamały się, a Ania i Mirka wpadły do wody.
Na szczęście nie była głęboka. A
Krzysiek zdołał wskoczyć na głaz i śmiał się teraz z przemoczonych
dziewczynek. Wówczas Mirka zaczęła chlapać
suchego Krzyśka, a Ania natychmiast jej w tym pomogła. Głaz zrobił się mokry, a Krzysiek się
pośliznął i też wpadł do wody. Na
dodatek w miejsce gdzie był muł. Gdy
wstał, cały był w błocie.
„Błotny potwór! – krzyknęła Mirka i zaczęła
uciekać. A za nią Ania. A za nimi błotny potwór. Gdy wybiegły na brzeg, ni stąd ni z owąd
pojawił się biały pies. To Hugo – ucieszyła się Mirka – broń nas przed błotnym potworem! –
krzyknęła. A Hugo zaczął skakać wokół
potwora i szczekać na niego. „No co ty – Hugo – to ja, Krzysiek!” zawołał
nieco przestraszony chłopiec.
„Oj to musisz się umyć - powiedziała Ania
– bo pies cię nie poznaje”. Krzysiek wykąpał się w rzece, a potem wszyscy
poszli do sadu. Tam chodzili wśród drzew
i wybierali najdojrzalsze owoce. Mirka nazbierała
koszyk jabłek i zaniosła je pani Lucynce.
”Na deser - po obiedzie będzie
najpyszniejsza szarlotka” - powiedziała.
Przed obiadem poszli jeszcze nad staw.
Na brzegach wokół stawu siedziało pełno zielonych żab. Jedne były mniejsze, inne większe. Niesforny Krzysiek zarządził zabawę
polegającą na tym, że trzeba było dotknąć żaby palcem i zobaczyć, jak daleko taka
żaba skoczy. „Ale ja się brzydzę dotykać żaby palcem!
Poza tym one szybko uciekają…” – powiedziała Ania. „My
jesteśmy damami – powiedziała Mirka „i
żab możemy dotykać tylko kijkiem”. „Dobrze” - zgodził się Krzysiek. Po czym wypatrzył dużą żabę i szybko dotknął
jej palcem. Żaba oddała długi skok i
wprost z brzegu wylądowała w wodzie.
„Haha” – zawołał Krzysiek z triumfującym
wyrazem twarzy – „nikt nie pobije tego
skoku”. „Zobaczymy” - opowiedziała Mirka.
Po chwili wypatrzyła piękną żabę grzejącą się na kamieniu
nadbrzeżnym. Dotknęła ją kijkiem… a leniwa
żaba zamiast skoczyć przesunęła się tylko troszeczkę i dalej siedziała na
kamieniu. Ania i Krzysiek zaczęli się
okropnie śmiać – wówczas Mirka zawołała – „Ja
Wam jeszcze pokażę!” - i dotknęła innej żaby – ta rzeczywiście skoczyła,
ale jej skok był wyraźnie krótszy niż żaby Krzyśka.
Ania
długo szukała swojej żaby. W końcu
znalazła. Piękną zieloną żabę, z
błękitnym odcieniem grzbietu. Istny żabi
król. Żaba siedziała daleko od wody.
„Nigdy
nie doleci do wody” – oznajmił ze znawstwem Krzysiek.
„Za daleko – dodała Mirka – lepiej znajdź inną, bo przegrasz”. Ale Ania uparła się i dotknęła żaby
kijkiem. Żaba naprężyła się i pofrunęła
wysoko w powietrze, wykonała dwa salta i z ogromną gracją wpadła do wody daleko
od brzegu. Krzysiek i Mirka oniemieli. „To był chyba rzeczywiście żabi król. Nigdy wcześniej nie wiedziałem żaby robiącej
salta „– powiedział Krzysiek. Wszyscy
uznali, że Ania (a właściwiej jej żaba) zajęła pierwsze miejsce.
Potem
był obiad. Na deser najpyszniejsza
szarlotka z jabłek z sadu. Później wszyscy
poszli do kurnika pozbierać zniesione przez kury jajka. Ania po raz pierwszy robiła coś takiego. Na dodatek znalazła naprawdę olbrzymie jajko
i została uznana przez Mirkę i Krzyśka za Królową Jajecznicy. Ania nie była przekonana, czy ten tytuł się
jej podoba.
Później
były wyścigi ślimaków na liściu kapusty.
Niestety ślimak znaleziony przez Anię zamiast pełznąć do przodu popełzał
do tyłu, ślimak Krzyśka zatrzymał się tuż przed metą i zaczął zjadać liść po
którym pełzł. Tylko ślimak Mirki doszedł
do końca. Mirka była bardzo szczęśliwa,
gdyż w poprzednich zawodach z żabami doznała okropnej porażki. Później była jeszcze kąpiel w stawie z
udziałem Fajtłapy, który spadł do wody z mostku i Hugo, który cały czas podpływał
do dzieci, łapał je delikatnie w paszczę i podpływał do brzegu. „On nas
tak zawsze ratuje – tłumaczyła Mirka – boi
się, że utoniemy”.
„Jaki to wspaniały dzień – myślała Ania przy kolacji. Naprawdę to mój najpiękniejszy dzień wakacji.” Gdy zadzwonił Zegar wybijając godzinę ósmą wieczorem, Ania z najwyższym trudem umyła się i dotarła do łóżka. Na chwilę przed zaśnięciem zajrzała do jej pokoju Mirka. Wtedy Ania powiedziała – „Wiesz, masz na imię tak samo jak moja Babcia”. Mirka nic nie odpowiedziała, tylko się uśmiechnęła i usiadła obok na bujanym fotelu patrząc na Anię. „Dobrych snów” - powiedziała jeszcze. Wkrótce też Ania zapadła w głęboki sen. Rano Anię obudził dźwięk Zegara. Głuche, ociężałe bim-bim-bom-bom. „Znowu się zepsuł” - pomyślała Ania.
Wówczas
zobaczyła siedzącą obok Babcię Mirkę, która bujając się lekko w fotelu zapytała
z tajemniczym uśmiechem: „Jak ci się
podobał twój wczorajszy dzień? Czy Zegar spełnił twoje marzenie?
©
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz