Tomek,
odkąd pamiętał, lubił pociągi. Pamięcią wprawdzie nie mógł sięgać zbyt daleko,
gdyż miał raptem osiem lat, ale z całą pewnością pociągi pociągały Tomka, odkąd
zobaczył mknącą po torach zielno-niebieską lokomotywę z przyczepionym do niej szeregiem
wagonów. W okresach wolnych od
przedszkola, a później szkoły, Tomek często wyjeżdżał do dziadków, którzy mieli
dom w innym mieście. Z dziadkiem regularnie
chodzili na nieodległą łąkę. Przez tę
łąkę przebiegał wysoki wał ziemny, a po tym wale mknęły pociągi.
Nabierając
życiowego doświadczenia Tomek wprowadzał własną klasyfikację pociągów, zupełnie
inną niż ta proponowana przez dziadka.
Według dziadka, podział był prosty. Pociągi dzieliły się na: pasażerskie, które
woziły ludzi i towarowe, które woziły towary.
„Towary
- no wiesz - jabłka, czołgi, rowery, czekoladę i takie tam” – fachowo objaśniał
dziadek. Wśród pasażerskich dziadek wyróżniał
jeszcze: osobowe, pospieszne, ekspresowe oraz międzynarodowe, choć Tata Tomka
często twierdził, że jest to podział nieaktualny, właściwy dla młodości
dziadka, w której ludzie nie znali jeszcze samochodów i samolotów, a głównym
środkiem transportu były konie. Dziadek
zawsze złościł się wtedy na Tatę i przypominał, że Tata będąc małym chłopcem
bał się wsiąść do pociągu, gdyż uważał, że to wielki wąż o stu paszczach, który
wpuszcza ludzi do środka, zamyka owe paszcze (naprawdę były to drzwi do
poszczególnych wagonów pociągu) i porywa ich w nieznane.
Jednak
Tomek wiedział, że ani Tata ani Dziadek (ani żaden z kolegów Tomka) nie
dostrzegają pewnych cech pociągów, które pozwalają podzielić je zupełnie
inaczej niż proponował to Dziadek.
Najpierw Tomek odkrył, że niektóre pociągi są smutne. Zewnętrznie pokryte jakby rdzą, porysowane,
zmarszczone, przygarbione, zniechęcone.
W środku zwykle miały brzydkie miejsca do siedzenia, niechlujne toalety,
a pasażerowie, którzy nimi podróżowali też byli smutni, zmarszczeni,
przygarbieni i milczący.
Później,
podczas regularnych wizyt na dworcu kolejowym, Tomek zauważył pociągi
wesołe. Było to bardzo pocieszające,
gdyż z początku obawiał się, że wszystkie pociągi są smutne. Te wesołe były nowe, zwinne, czyste,
zadowolone i zwykle krótkie. Ludzie,
którzy nimi podróżowali byli raczej pogodni, a w wagonach zwykle było wielu
pasażerów (szczególnie rano). Pociągi te
wyraźnie lubiły wozić pasażerów, a trasy, które przemierzały nigdy im się nie
nudziły.
Następnie
zauważył pociągi Ważno-Pierwsze. Te
pociągi były szybsze niż inne, nikomu nie ustępowały miejsca na torach, nikomu
się nie kłaniały, udawały, że nie widzą (a może faktycznie nie widziały) innych
pociągów. Ważno-Pierwsze jeździły w
dalekie trasy i widywały mnóstwo ciekawych miejsc. Tymi pociągami jeździli głównie mężczyźni w
garniturach i panie w eleganckich kostiumach.
Często toczyli ważne rozmowy przez telefon, lub pisali coś bardzo
ważnego na komputerach. Dłuższy czas
Tomek sądził, że to wszystkie pociągi jakie może rozróżnić. Ale pewnego razu, gdy jechali z Tatą
samochodem, a słońce chyliło się już ku zachodowi, Tomek dostrzegł jeszcze
pociąg, który nie był ani smutny, ani Wesoły, ani Ważno-Pierwszy. Pociąg sprawiał wrażenie czarnego, choć może
był ciemnozielony. Lokomotywa była
ogromna, i ciągnęła wielkie wagony bez drzwi i okien, zardzewiałe. Pociąg nie jechał ani szybko ani wolno, ale
widać było, że nie ustąpi, nie przestanie, nie wybaczy. Nos miał jakby garbaty, oczy zacięte i zimne,
postawę niechętną i… mroczną i stukał głośniej niż inne pociągi. Ostrzegał, złorzeczył, nie chciał nic darować. Rozjeżdżał motyle, żuki, a ptakom łamał
skrzydła. I dymił czarnym dymem…i jechał
tam gdzie chyba nie było torów, tam gdzie innym nie było wolno. O tak.
Tomek już wiedział – to był ZŁY Pociąg.
„Tato,
Tato – krzyknął wtedy Tomek – widzisz ten pociąg za szybą?”
„Jaki
pociąg - odpowiedział Tata – przecież tutaj nie ma torów!”
„No
ale tam jest wał, a pociąg jedzie tam daleko, na tym wale”.
„No
tak, kiedyś tam były tory i rzeczywiście jeździły tamtędy pociągi, ale linia
była deficytowa i tory zlikwidowano”.
„No
ale Tato zobacz – ten czarny dym, który wydobywa się z lokomotywy!”
„Daj
spokój – odpowiedział zirytowany Tata – rzeczywiście jest jakiś czarny dym, ale
to się chyba po prostu coś pali (może las, czy stary dom), zresztą nie widzę
dokładnie, bo słońce zachodzi i świeci mi teraz prosto w oczy. Nie przeszkadzaj mi bo wjadę do rowu”.
„Hmm”
- zadumał się Tomek. A więc Tata nie
widzi ZŁYCH POCIĄGÓW. Zresztą nie ma się
czemu dziwić, bo przecież nie widzi też tych Smutnych, Wesołych, czy
Ważno-Pierwszych. No a poza tym, co to w
ogóle znaczy „deficytowa linia”?. Może to rodzaj torów po których mogą jeździć
tylko Złe Pociągi?
„Tato
co to znaczy – „deficytowa linia”? – zapytał w końcu.
„No,
taka trasa pociągowa, która przynosi straty, to znaczy, że nie ma sensu wozić
tamtędy ludzi, czy towarów, bo właściciel pociągu więcej wydaje pieniędzy na
pociąg i dbałość o trasę, niż zarabia na przewozie pasażerów i towarów. Ekonomia. Rozumiesz”?
Ekonomia?.
A co to znowu znaczy? - zastanawiał się Tomek. Nie, to nie jest etap życia
Tomka, żeby rozgryzać takie sprawy.
Niekoniecznie też w rozmowach z kolegami musi posługiwać się słowem
„deficytowy”. Dlaczego za przejazd
pociągiem trzeba płacić?. Czy pociąg
musi zarabiać? Dorosłe życie jest jednak
dość skomplikowane. Dobrze na razie
pozostać małym (no może średnim) chłopcem.
Będąc
u dziadków, Tomek często chodził do muzeum kolejnictwa. Były tam miniaturowe modele lokomotyw i wagonów,
do których dzieci mogły wsiadać, ale dorosły już by się raczej nie zmieścił. Zadbano o to aby miniatury miały niemal
wszystkie te cechy i elementy wyposażenia, które miały prawdziwe pociągi. Niektórymi lokomotywami można było nawet
jeździć na kilkudziesięciometrowych pętlach, na placu przy muzeum, wykonując
wszystkie czynności takie jak prawdziwi maszyniści. Można też było się nauczyć jak się przyczepia
i odczepia wagony. Tomek opanował z
czasem zarówno wszystkie tajniki jazdy małymi lokomotywami (tak tym dawnymi
modelami jak i bardziej nowoczesnymi), jak i przyczepiania i odczepiania
wagonów.
Pewnego
dnia Tomek wybrał się Tatą na dworzec odebrać z pociągu mamę, która wracała z
dalekiej podróży.
„Dlaczego
mama sama pojechała w podróż i nie zabrała nas ze sobą.?” – zapytał Tomek.
„Bo
to była podróż służbowa” – odpowiedział Tata.
Hmm. Służbowa podróż? Czy to znaczy, że w podróż jedzie się ze
służbą, co wyklucza udział w takiej podróży Tomka i Taty? Przecież Tomek nie miałby nic przeciwko
udaniu się w podróż ze służącymi.
Tata
widzą rysujące się na twarzy Tomka wątpliwości dodał: „Służbowa podróż, to taka podróż związana z
pracą, którą się wykonuje. Nie na
wakacje i zabawę, tylko żeby pracować”.
Oj znowu ten świat dorosłych, gdzie wszytko jest takie pogmatwane.
Pociąg
z mamą spóźniał się. To znaczy nie
przyjechał o godzinie, o której według planu miał dotrzeć na stację. Podano komunikat, że pociąg przyjedzie z 40
minutowym opóźnieniem. Tata poprosił
Tomka aby posiedział chwilę na ławce w poczekalni, a on pójdzie do kiosku –
widocznego z poczekalni – aby kupić gazetę.
No
tak! – Tomek fascynował się pociągami, a Tata miał hobby w postaci czytania
gazet. Mógł godzinami ślęczeć na gazetą
pochrumkując coś pod nosem, śmiejąc się, lub złorzecząc i komentując ”No jak
tak można! No kto na to pozwolił.
Przecież tego nie da się wytrzymać”, i tym podobne. Tomek osobiście nie lubił czytać gazet, było
to zajęcie uciążliwe, a przeczytanie strony zajmowało masę czasu, którą można
było poświęci na gry komputerowe, czy granie w piłkę. Ale jednak czasami w gazetach były
interesujące zdjęcia pociągów i to najczęściej takich, które brały udział w
katastrofach. Zmiażdżone, popękane
wagony i lokomotywy, leżące na bokach w szczerym polu. Niekiedy już zupełnie bez życia, innym razem
jęczące, przerażone, pokonane. A niekiedy
spokojne i jakby szczęśliwe – ale to chyba
dotyczyło tylko tych smutnych.
Tata
poszedł do kiosku i oczywiście zniknął z pola widzenia Tomka. A przecież tyle razy Mama prosiła Tatę, aby
nie zostawiał Tomka samego w miejsca publicznych, bo podobno wszędzie grasują
jacyś porywacze dzieci i inne osoby, które chcą dzieciom zrobić coś złego.
„Taki
jesteś nieodpowiedzialny – mówiła często Mama do Taty – jak mogłeś go samego
puścić do kinowej toalety. Przecież tam
mógł być jaki Mofil”.
„Nie
przesadzaj” - odpowiadał Tata.
A
Tomek domagał się wyjaśnienia: kto to jest ten Mofil?. „Nie ma żadnego Mofila” – odpowiadała
chmurnie Mama, ale tak jakoś bez przekonania. Coś tu się nie zgadzało. Ktoś chyba jednak czyhał na Tomka w kinowej
toalecie.
Tomek
rozglądał się po dworcu, a później wodził wzrokiem po peronach, na które
wjeżdżały i z których odjeżdżały różne pociągi.
Aż w pewnym momencie, na ostatnim, piątym peronie pojawiła się ogromna
ciemnozielona (a może nawet czarna) lokomotywa, z kominem, ciągnąc za sobą kolorowe
wagony: czerwone, żółte i niebieskie .
Dodatkowo, wagony pomalowane były w najróżniejsze rysunki. Wieloryb witający się płetwą z żyrafą, stado
różowych słoni, jakieś ryby skaczące nad księżycem… W środku tych wagonów Tomek dostrzegał głównie
dzieci.
„Co
to za pociąg?” – zaczął zastanawiać się Tomek.
„Muszę go obejrzeć. Chyba już
gdzieś widziałem tę lokomotywę. Taka
jakaś zacięta. Niby udaje życzliwą, niby
się uśmiecha, ale to jest jakieś nieszczere.
Kurczę! – gdzie ten Tata – kupuje cały kiosk z gazetami?. No nie! Pójdę tylko na chwilę, obejrzę ten
pociąg i zaraz wrócę. Tata nawet nie zauważy”.
Tomek
wbiegł do przejścia podziemnego i pobiegł szybko na ostatni, piąty peron. Drzwi wagonów były otwarte, a przed pociągiem
krążyło kilkoro dzieci, większość z rodzicami.
W środku też siedziały jakieś dzieci.
I miały coś wspólnego ze sobą. Coś
rysowało się w wyrazie twarzy tych dzieci, coś w oczach, coś
niepokojącego. Tomek już zaczynał rozumieć
jaka to wspólna cecha, gdy nagle młody konduktor stojący przy drzwiach pociągu,
zapytał – „Chcesz zobaczyć, co jest w środku?”
„Nie mogę” – odparł Tomek – „Pewnie zaraz odjeżdżacie,
a ja muszę wracać do Taty. Przyszedłem
tylko na chwilę obejrzeć ten pociąg z bliska.
Taki jest wielki i kolorowy, choć ta lokomotywa trochę posępna”.
„Nie
odjeżdżamy tak zaraz. Mamy tu
10-minutowy postój. A to jest Wesoły
Pociąg Dziecięcy” - odpowiedział młody
konduktor i uśmiechnął się pokazując rząd brzydkich zębów. Zaraz zresztą spoważniał, a uśmiech i tak był
jakiś dziwny.
Tomek
patrzył na konduktora nieprzekonany.
„Chodź,
dostaniesz lizaka i żelki o różno-owocowych smakach” - zachęcał mężczyzna – „dzisiaj
wszystkie dzieci, które obejrzą nasz pociąg dostaną taką nagrodę”.
Tomek,
pamiętając pouczenia mamy, już chciał odmówić, ale wtedy zauważył, że niektóre
dzieci stojące na peronie wsiadają do wagonów za zgodą stojących na peronie
rodziców. „Tylko obejrzyjcie i zaraz wracajcie” – słyszał napomnienia rodziców. Rodziców do środka nie wpuszczano.
W
tej sytuacji – pomyślał Tomek – chyba nic się nie stanie, gdy i ja na chwilę
wejdę. Wszedł więc do czerwonego wagonu, najbliższego
lokomotywy. Z zewnątrz wagon był czysty
i kolorowy, ale w środku sprawiał wrażenie bardzo starego i zaniedbanego. Siedzenia musiały mieć ze sto lat („pewnie
pamiętają młodość Dziadka” – pomyślał Tomek – „chyba wożono nimi konie”). No i
dzieci, które siedziały w wagonie …hmmm – teraz Tomek już widział. One wszystkie były jakby smutne,
niezainteresowane ani Tomkiem ani niczym innym, w takim półśnie. Tomek poczuł się nieswojo. Uznał, że lepiej nie będzie przechodził przez
cały wagon i oglądał lokomotywy.
„No
dobrze – powiedział – ja już wysiadam.”
„Nie
sądzę” – odparł nerwowo młody konduktor i nacisnął jakiś przycisk. Drzwi zamknęły się a jednocześnie, od
zewnątrz na szyby, a nawet na całe wagony, zaczęły nasuwać się rdzawe, blaszane
rolety. Pociąg ruszył z przeciągłym
rykiem. Nim okna zostały całkowicie zasłonięte
Tomek dostrzegł jeszcze kłęby czarnego dymu.
Zapewne kolorowe wagony zasłonięte blaszanymi roletami stały się teraz czarne
lub ciemno zielone. Pociąg bez okien. Same blaszane wagony. Przez to większe i brzydkie. A ta lokomotywa ryczała nieustępliwie, szyderczo,
groźnie. Teraz już wiedział. Kiedyś już widział ten pociąg. To ten Pociąg, który nie wybacza. Kto skusił się na lizaki i żelki od obcego mężczyzny,
na pewno tego pożałuje. Tak – to był Zły
Pociąg.
Tomek
czuł, że pociąg gna wściekle, tłukąc o tory starymi kołami. Przy czym przechylał się strasznie na boki,
kołysał i podskakiwał, wywołując u Tomka uczucie mdłości. Młody konduktor popchnął go na siedzenie obok
jakiejś dziewczynki i warknął: „Siedź tutaj i się nie ruszaj”. Tomek spojrzał na nią pytająco.
Dziewczynka
rozdziawiła usta i przez rząd sczerniałych zębów powiedziała cicho, sennym i
monotonnym głosem: „Masz szczęście – tylko dzieci które wsiadły do tego pociągu
dostaną Złote Pomidory!”.
„Ale o czym ty mówisz, jak masz na imię, skąd
się tu wzięłaś, ty i inne dzieci, gdzie my jedziemy, dlaczego oni nas porwali,
przecież miałem dostać lizaka” – wykrzyczał z przerażeniem w głosie Tomek. Dziewczynka popatrzyła na niego zmęczonymi oczami
i odparła tym samym monotonnym głosem – ”O tak – wieczorem dostaniemy Złote Pomidory”.
I powtarzała wciąż to samo zdanie mimo
kolejnych pytań Tomka.
Potem
nagle ustał stukot kół, a pociąg jakby uniósł się w powietrzu. „Ach tak – nie jedzie już po torach, tylko po
deficytowej linii” – domyślił się Tomek.
Wtedy podszedł do niego młody konduktor i powiedział – „Czas spać”. Tomek chciał coś odpowiedzieć, zaprotestować
– ale wtedy konduktor psiknął w niego z jakieś buteleczki rozpylonym płynem i
Tomowi niemal natychmiast zachciało się strasznie spać. Zasnął zaraz po tym. A gdy wiele godzin później się obudził, był
już pod drugiej stronie Chemicznej Góry.
Oczywiście nie mógł tego wiedzieć. „Chemiczna Góra” był to obszar starych
wyrobisk górniczych, kamieniołomów i jaskiń zasłonięty częściowo ogromnym
masywem skalnym zwanym przez miejscowych „Chemiczną Górą”. Otoczona starym lasem, postrzępiona,
zarośnięta i nieprzebyta. Dziadkowie
Tomka mieszkali kilkanaście kilometrów od tego miejsca, a babcia opowiadała
Tomkowi, związane z nim straszne legendy .
Babcia twierdziła, że w tych kamieniołomach, podczas dawnych wojen, wydobywano
złoto, srebro i miedź, a także różne inne rzeczy, które przydawały się do
produkcji bomb i pocisków.
„W
górze i dookoła – mówiła babcia - wydrążono tunele aby móc wydobywać złoto i
inne cenne rzeczy. Tunele były jednak
tak małe i ciasne, że tylko dzieci mogły się w nich poruszać. Dawno temu, zarządca tych kopalni kazał swoim
pomocnikom porywać dzieci z okolicznych miast i zmuszał je do pracy w tunelach. Te dzieci już nie wracały Mówiono, że gdy dziecko przekroczyło 1m40 cm
wzrostu – traciło swobodę ruchu w kopalni i było odsyłane do rodziny. Ale to chybanie prawda. Szły gdzieś do jakiejś jaskini, prowadzącej w
głąb ziemi, z której podobno nie było wyjścia.
W późniejszych czasach ludzie chodzili tam szukać skarbów. Ale teren był pokryty dużą ilością wykrotów,
jam i zapadlisk, tak, że wielu wpadało w skalne czeluści i słuch po nich
ginął. Inni wracali zaś poobijani i
połamani, opowiadając o strasznym wyciu dobywającym się z tuneli. Z czasem zakazano tam wstępu i ogrodzono
teren ogromnym płotem. Podobno, podczas
dawnej wojny pozostawiono tam niebezpieczne bomby. Sama, gdy byłam młodą dziewczyną słyszałam,
będąc kiedyś w tamtych okolicach jakieś wybuchy. Ludzie mówili, że to jakiś nieszczęśnik, który
szukał skarbów, musiał wejść na minę (to taka bomba zakopana w ziemi, które
wybucha gdy człowiek na nią stanie).”
Pociąg
zatrzymał się. Rolety uniesiono. Oczom Tomka ukazał się szary krajobraz. Drobne drzewa i krzewy. Wszędzie jakieś otwory w skałach. Małe.
Za małe dla dorosłego. A gdzieś
daleko na horyzoncie duży obszar zieleni, jakby niskich krzaków obsypanych
okrągłymi kulami o żółtym, błyszczącym kolorze.
Konduktorzy zaczęli krzyczeć i wypychać dzieci z pociągu. Później pognano ich do niskich domków (które
fachowo nazywa się barakami). Tomka
wepchnięto do domku o numerze 33. Dyżurny,
chłopiec starszy od Tomka, w brudnej koszuli i dziurawych spodniach – poinformował
go szorstko, że jego łóżko znajduje się w rogu pokoju pod literą g. Tam ma ubranie, w które ma się przebrać, a za
chwilę ma wyjść przed budynek bo cały barak idzie zjeść kolację. W pokoju było 30 łóżek i tyle samo
dzieci. Niektóre były tutaj nowe, inne wyraźnie
przebywały w baraku od jakiegoś czasu.
Tomek odnalazł swoje łóżko. Nad
nim (łóżka były bowiem piętrowe) siedział jakiś chłopiec, w roboczym
ubraniu. Było widać, że mieszka tu już
dłużej. Ten jakby się uśmiechał. Ale nic nie powiedział. „Cześć jestem Tomek” – odezwał się Tomek – „Cisza!
- krzyknął dyżurny – nie można rozmawiać!”
Wówczas ten z górnego łóżka zszedł na dół i przykucnął wiązać buty. Nie patrząc na Tomka powiedział: „Nie jedz
złotych pomidorów. Zapamiętaj – nie jedz
na kolację złotych pomidorów” – „Cicho!” - wrzasnął dyżurny i uderzył chłopaka jakimś
kijkiem. Jak tylko Tomek się przebrał, dyżurny kazał wszystkim dzieciom ustawić
się w szeregu przed barakiem.
Następnie,
szeregiem ruszyli w stronę ogromnego namiotu, przypominającego namiot
cyrkowy. W środku znajdowały się
stoły. Dyżurny poprowadził dzieci do
długiego stołu, na którym narysowano numer 33 (tak jak w ich baraku). Gdy usiedli, inne dzieci zaczęły stawiać na
stole jedzenie. W domu Tomek był dość
wybredny. Codziennie sprzeczał się z
rodzicami o sprawy związane z jedzeniem. Jednego dnia nie lubił marchewek i fasoli,
innego jabłek, później ryby okazywały się (zdaniem Tomka) ościste i cuchnące, a
z kurczaka do jedzenia nadawał się tylko skóra (o ile była przypieczona i
chrupiąca). Chętnie natomiast Tomek spożywał
deser, a już najchętniej lody. W zasadzie
mógłby jeść lody z pominięciem obiadu, czy kolacji. Niestety, rodzice nie doceniali gustu Tomka i
zmuszali go, o tak to najwłaściwsze słowo – Zmuszali go ! – do jedzenia warzyw,
ciemnego chleba i jajek. Zaś po kolacji,
w sposób podważający zaufanie do świata i ludzi – rzadko dostawał jakiś słodycz
na – jak uważał Tomek – zabicie smaku warzyw i innych niedobrych rzeczy.
Teraz
na stole pojawiły się jednak tylko trzy „potrawy” – ogromy gar z zielonkawą
zupą, czerstwy (znaczy twardy i nieświeży ) chleb (na szczęście biały – ucieszył
się Tomek), oraz …hmmm … to były chyba pomidory, tylko, że nie czerwone, ale w
zasadzie żółto-złotawe, połyskujące, bez żadnych zabarwień czy uszkodzeń, rzeczywiście
piękne. Tomek otrzymał tylko jednego
pomidora. Niektóre dzieci dostały po dwa, a dyżurny i jeszcze dwoje innych
dzieci po trzy. Te zaczęły się
uśmiechać. Chciwie wpatrywały się w pomidory,
niektóre z emocji stukały placami o stół.
Zasady
były jednak, proste – najpierw zjadano zupę z chlebem, a dopiero później
pomidory. Zupa i chleb były oczywiście
niesmaczne – ale Tomek zjadł posiłek łapczywie, wygłodzony kilkunastogodzinnym
postem. Nie jadł nic od momentu
porwania. Sprawdzały się pogląd Taty,
który nie raz proponował Mamie, gdy Tomek marudził z jedzeniem – „Nic mu nie
damy cały dzień, to przynajmniej raz normalnie zje kolację”. Na szczęście mama nie pochwalała tych
propozycji.
Po
zjedzeniu zupy, większość siedzących przy stole dzieci rzuciła się łapczywie na
pomidory. Wydawały odgłosy wielkiego
zadowolenia. Dyżurnemu ciekły aż łzy
szczęścia. Tomek też miał swoje ulubione
potrawy, ale jeszcze nigdy nie widział, aby ktoś jadł w ten sposób. Te dzieci, które już zjadły pomidory, wydawał
się rozanielone, nabierały rumieńców.
Jednak niemal wszystkie miały brzydkie, sczerniałe zęby, a zęby
dyżurnego nie miały już zupełnie wyglądu ludzkiego. Były to po prostu ostre, rzadko rozłożone w
buzi kły. Rysy twarzy dyżurnego,
przerzedzone włosy, i chude, kościste ręce, upodobniały go raczej do zwierzęcia
niż do człowieka. Z trzydziestu dzieci
siedzących przy Tomkowym stole, tylko czworo – według obliczeń Tomka - nie
jadło pomidorów. Te spoglądały ukradkiem
na Tomka i wzajemnie na siebie. Jednym z
niejedzących był chłopak z górnego łóżka.
Tomek
wpatrywał się w leżącego na jego talerzu pomidora. Był to piękny okaz. Wielki.
Błyszczący. Tomek wziął go w rękę
i powąchał. Co to był za zapach!!! Wcale nie pomidorowy. To był zapach ulubionych deserów Tomka –
zapach lodów czekoladowo-truskawkowych, zapach jabłkowych żelków, zapach przypieczonych
frytek i chrupiącej skórki od kurczaka. W
jednym pomidorze Tomek odkrywał wszystkie najwspanialsze smaki. Dlaczego zatem miał nie zjeść złotego
pomidora? Przecież to byłby deser nad
desery. Posiłek marzeń! Dlaczego ma sobie odmawiać? Widział jak kroi pomidora na mniejsze kawałki,
nabiera na widelec i zbliża pachnący kawałek do ust. Wtedy zauważył patrzących nań chłopca z
górnego łóżka i siedzącą obok dziewczynkę, która też nie jadła pomidorów. Ten ich wzrok! Przerażenie! Ostrzeżenie, grymas ust ułożonych
w słowo NIE!!! I wtedy dziewczynka krzyknęła
– „Nie rób tego!” .
Przy
stole na chwilę zapadłą cisza. Dyżurny
podbiegł do niej i wraz z dyżurnym z drugiego stolika wzięli ją pod ręce i
wyciągnęli z sali. Po chwili wszyscy
wrócili do posiłku. Chłopak z górnego
łóżka patrzył na Tomka z głębokim wyrzutem.
Płakał. I chyba dopiero te łzy
sprawił, że Tomek odłożył swój kawałek na talerz. Wkrótce dyżurni zarządzili koniec kolacji i
dzieci odmaszerowały do baraków. Później
mogli się jeszcze umyć, ale tylko w miskach z wodą, która raczej nie była
czysta. Nie dostali mydła, ani
szczoteczek do zębów czy pasty. To w
sumie było nawet fajne. Tomek nie lubił
się myć, a szorowanie zębów także nie było niczym przyjemnym.
Noc
była wyjątkowo ciemna. Nikt z nikim nie rozmawiał,
tym bardziej dyżurny wyraźnie zabronił rozmów. „Kto złamie zakaz – poinformował
– ten idzie na noc do Basztowej Pieczary”.
W
baraku panowała grobowa cisza. Za oknami
słychać było jakieś kroki. Czasem błyski
latarek. Chyba nas pilnują - pomyślał Tomek. Nie mógł zasnąć. Słyszał też, że chłopak z górnego łóżka
wierci się z boku na bok. Podniósł
wysoko nogę i lekko stuknął w górny materac, na którym spał chłopak. I później jeszcze raz. Tamten wychylił głowę. Ledwie widoczną w ciemności spowijającej
barak. Nic nie mówił. Tomek podniósł głowę i nasłuchiwał. Dyżurny chyba spał. Inne dzieci raczej też. Wstał bardzo ostrożnie i zbliżył głowę do
chłopaka z górnego łóżka.
„Jestem
Paweł” – powiedział tamten szeptem, ale i tak wydało im się to zbyt głośne. Zamarli z przerażenia. Nic się jednak nie stało. „Czym jest złoty
pomidor?” – zapytał szeptem Tomek mówiąc wprost do ucha Pawła. Tamten odpowiedział powoli, jakby recytował
wiersz: „Chciwością, obsesją, zapomnieniem, zatraceniem.”
–
„Nie rozumiem, co ty mówisz”?
„Ja
też nie rozumiałem. Miałem tu
przyjaciela. O rok starszego. Mieszkał dość długo na łóżku, które teraz Ty
zająłeś. Jarek. Urósł.
Miał ponad 140 cm. Zabrali go tydzień
temu do Jaskini Głębokiej. Gdy tu przyjechałem,
on też mnie ostrzegł i tak samo mi wyjaśnił czym jest złoty pomidor. Oni mają tutaj specjalne pole na uprawę złotych
pomidorów. Część złotego pyłu, który znajdują
w tunelach sypią wprost w ziemię, na której rosną złote pomidory. Z ziemią mieszają też różne żelki, czekoladę,
lody i jakąś chemiczną substancję wydobywaną w najgłębszym biegnącym tunelu pod
Basztową Pieczarą. Podobno ta substancja
powoduje, że pomidor chłonie wszystkie smaki świata, a każdy kto je pomidora odczuwa
tylko ten smak, który jest dla niego najwspanialszy. To dlatego, prawie nikt tutaj nie potrafi się
powstrzymać od zjedzenia pomidora, choć dodam, że oni nie zmuszają do
jedzenia. Gdy zaczniesz już jeść
pomidora, chcesz tylko więcej i więcej.
Powoli przestajesz interesować się tym, co tutaj się dzieje, zapominasz
kim byłeś, że cię porwano, że masz rodziców.
Chcesz tylko te pomidory. A
pomidory dają co drugi dzień. Zwykle po jednym,
ale dla tych którzy przyniosą najwięcej złota, czy srebra z tuneli są po
dwa. A dla tych, którzy są tu już długo i dobrze wykonują wszystkie
polecenia, zapomnieli o rodzicach i skarżą o wszystkich przewinieniach innych
dzieci, oraz jeżdżą w podróże na porwania nowych dzieci (udając grzecznych
pasażerów Rdzawego Pociągu ) – po trzy.
Dla nich nie ma już odwrotu. Te dzieci
nie chcą stąd odejść, nie chcą uciekać, to co mają tu im wystarczy. Chcą tylko złotych pomidorów. A gdy urosną do 140 cm wysyłają ich do
Jaskini Głębokiej. Mówią – „czas wracać
do rodziców” – ale Jarek mówił, że to nieprawda. W Jaskini Głębokiej jest coś lub ktoś, kto
nie pozwala im już nigdy opuścić Jaskini Głębokiej. Mówią o nim „Zarządca”. Czasami słychać ryki i jęki wydobywające się
z podziemi. Ponoć to właśnie Zarządca.”
Nagle
jakaś dziewczyna leżąca na sąsiednim łóżku krzyknęła – „Oni rozmawiają! Tutaj! Ci dwaj rozmawiają!” Do sali wpadło dwóch dyżurnych. Tomek i Paweł zdążyli już położyć się i udawali,
że śpią. Dyżurni świecili na nich
latarkami. A dziewczynka mówiła:
„Obudziłam się i usłyszałam, że ci dwaj tutaj
rozmawiają. Zgodnie z zasadą Zakazu
Rozmawiania, natychmiast o tym powiadomiłam”.
Jeden
z dyżurnych potrząsnął Pawłem. Ten udał,
że się budzi i zapytał – „O co chodzi?”
„Rozmawialiście?”
– zapytał dyżurny, niepewny, czy dziewczynka mówiła prawdę.
„Ależ
skąd” - skłamał Paweł i dodał – „Ale wcześniej słyszałem, że ten nowy krzyczy
coś przez sen. Może dziewczynka donosicielka to usłyszała i wydawało jej się,
że ktoś rozmawiał.”
„On
kłamie” – krzyknęła wściekle dziewczynka – „Kłamie! Rozmawiali!
I niech mnie nie nazwa „donosicielką”.
Ja tylko postąpiłam zgodnie z Zasadą Delatorską numer 3, której uczono
tydzień temu na szkoleniach – czyli informować o osobach rozmawiających”. Dyżurny stał niezdecydowany. W końcu nic nie
powiedział i zaczął odchodzić.
„Dostanę
dodatkowego pomidora!?” krzyknęła za nim dziewczynka.
„Nie”
– odparł dyżurny – „a teraz cicho i spać.
Jak ich przyłapiesz raz jeszcze, wtedy dostaniesz pomidora, a oni pójdą
do Basztowej Pieczary”.
Tomek,
który otworzył na chwilę oczy, zobaczył w świetle oddalającej się latarki, że dziewczynka
rzuca mu wrogie spojrzenia. Widać było,
że będzie ich pilnie obserwować. Bardzo
chciała zdobyć tego dodatkowego pomidora.
Tomek
nie zasnął już do rana. O 6:00 dyżurny
zarządził pobudkę. Po śniadaniu, na
które podano tylko czarny chleb i zupę mleczną (chyba z otrębami i ryżem),
niesłodką i z kożuchami, więc Tomek zjadł tylko łyżkę, dyżurny podzielił ich na
pięć grup, a w każdej była szóstka dzieci.
„Wasza
grupa idzie do tunelu srebrnego” -
poinformował – „Każde z Was musi dzisiaj wydobyć lub znaleźć tyle srebra
aby zapełniło przynajmniej czerwony kubek.
Kto nie zapełni czerwonego kubka pójdzie na noc do Basztowej
Pieczary. Kto zapełni dwa czerwone kubki
lub więcej, dostanie jutro, na kolację, dodatkowego pomidora”.
Następnie
grupa, w której znalazł się Tomek, poszła za dyżurnym do srebrnego Tunelu. Tomek szedł za dziewczynką, która wczoraj nie
jadła pomidorów. Dziewczynka co pewien
czas oglądała się na niego niepewnie. W
końcu, gdy dyżurny oddalił się nieco do grupy, powiedziała szeptem. „Źle, że nie
zjadłeś zupy . Będziesz bardzo
głodny. Możesz nie wydobyć tyle srebra,
żeby zapełnić kubeczek.” Weszli do
Tunelu. Tunel był niski. Tomek wprawdzie mógł się wyprostować, ale
zauważył, że dyżurny, który był starszym chłopcem, szedł nieco zgarbiony. W tunelu otrzymali różne młotki i metalowe
szpikulce do drążenia dziurek w ścianach.
Tomek pracował obok dziewczynki, która nie pochwaliła jego śniadaniowej
oporności. Okazało się, że ma na imię
Kasia. W zasadzie też nie można było tutaj
rozmawiać, ale z uwagi stuki i puki, dyżurnym trudniej było ustalić, czy ktoś
łamie zakaz. Zagrożeniem były inne
dzieci. Te bardzo chciały wypatrzeć
kogoś, kto łamie zakaz i poinformować o tym dyżurnych. Jednak w pewnym momencie Tomek i Kasia zaczęli
pracować w jednym z odchodzących od tunelu wgłębień. Tomek, korzystając z okazji, zapytał:
„Gdzie
poszła reszta dzieci?” – „Do innych tuneli – odpowiedział Kasia – jest jeszcze
tunel złoty, miedziany i chemiczny. Ten
ostatni jest najgorszy. Ciężko tam
oddychać, mnóstwo pyłu, ze ściany skuwa się jakaś szara substancje, która
szczypie w oczy. Przy obiedzie przyjrzyj
się rękom dzieci, niektóre mają niemal zdartą skórę. To od tego proszku. Mają też wyraźnie rzadsze
włosy. Do chemicznego idą głównie Ci
którzy mają ponad 138 wzrostu. I tak wiadomo, że już wkrótce osiągną 140, a
wtedy odsyła się ich do Jaskini Głębokiej.
Ale może tam też trafić za różne przewinienia, szczególnie jak będzie
wydobywało się za mało srebra, złota, czy miedzi.”
”Co
to jest Basztowa Pieczara?” „To jest okropne miejsce. Jest zimno, stoi się po kostki w wodzie, no
chyba, że uda ci się wspiąć wyżej. Ale
to nie jest najgorsze. Po zmroku
przychodzą tam z głębokiego tunelu jakieś stwory. Jęczą, wyją i szukają dzieci uwięzionych w
Basztowej Pieczarze. Tam uczysz się
milczeć, bo stwory odnajdują te dzieci, które coś mówią, pojękują, wydają
jakieś odgłosy, czy zbyt głośnio oddychają.
Nie wszystkie dzieci wracają z nocy w Basztowej Pieczarze.”
Dalszą
rozmowę uniemożliwił im chłopiec, który zaczął pracować obok nich. Tomek zauważył, że chłopiec bacznie ich obserwuje. Zapewne chętnie przekazałby dyżurnym, że
rozmawiają. Typowy zwolennik
pomidorów. Z czarnymi, ostrymi zębami. I miał takie zwierzęce ruchy.
Zarządzono
przerwę obiadową. Na obiad była kasza
(której Tomek nie cierpiał), brokuły i gotowana marchewka (które zdaniem Tomka
powodowały zatrucia pokarmowe) i jakieś dziwne, gotowane mięso (podobno z
indyka), które nie przypadło Tomkowi do gustu.
Tata pochwaliłby taki posiłek – pomyślał Tomek. Pewnie by dodał po swojemu – „Teraz będziesz
miał siłę do pracy. Nie grozi ci próchnica, cukrzyca, gorczyca i powolnica”. Co
to w ogóle za choroby? – przecież Tata wcale nie był lekarzem, a wiecznie
ostrzegał Tomka przed jakimiś złymi następstwami jedzenia słodkich posiłków i
nadmiaru oglądania telewizji. Często
straszył Tomka „telewizjozą”, którą dzieci zarażały się podobno od telewizora,
a głównym objawem było świecenie w nocy na niebieski, co – zdaniem Taty – miało
choćby ten zły skutek – że uniemożliwiało ukrycie się przed wrogiem.
Tomek,
mimo napomnień koleżanki, i niewątpliwie pozytywnej oceny obiadu przez Tatę, znowu
zjadł niewiele. Po południu grupa Tomka wróciła
do srebrnego Tunelu. Nie pracowali już
obok siebie. Dyżurny skierował Tomka do
innej odnogi Tunelu. Tomek słabł. Miał trudność z szukaniem srebra. Niedostateczne oświetlenie tunelu bardzo
utrudniało mu zadanie. Do tego był
bardzo głodny. I gdy dyżurny zarządził
koniec pracy, Tomek miał raptem pół czerwonego kubka.
Dyżurny
odebrał od niego kubek i kazał ustawić się po prawej stronie. Na prawo skierował jeszcze dwoje dzieci. Reszta uzbierała pełnie wiaderka i stanęła po
lewej.
„Wy
zostaniecie odprowadzeni do Basztowej Pieczary”
- Tak też się stało.
Tomek
został wepchnięty do pieczary przy zachodzącym słońcu. Póki jeszcze coś widział, dostrzegł
dziewczynkę, która krzyczał do niego na kolacji, aby nie jadł pomidorów. Podszedł do niej szybko. „Musisz być cicho. Tu nie wolno rozmawiać – powiedziała dziewczynka.
– Zaraz zrobi się ciemno i one wtedy przyjdą.
Ta pieczara ma kształt baszty.
Trzeba wejść jak najwyżej, wspinając się po skałach. To utrudni stworom znalezienie nas. Mam na imię Zuzia i nie cierpię pomidorów”
Tomek
wspinał się za Zuzią. Jednak wkrótce
resztki promieni słonecznych przebijających się skalnymi wyłomami do baszty zgasły,
a w baszcie zrobiło się okropnie ciemno.
Tomek wcisnął się pomiędzy jakieś dwie skały. Nic nie widział. Słyszał, że niektóre dzieci pojękują i płaczą. Zaraz jednak z dołu zaczęły dobiegać ich
jakieś powarkiwania (podobne do psich) i ciężkie sapanie. Czasem jakieś dziecko krzyknęło, ale krzyk
zaraz gasł w sapaniach i warkotach. Coś
wpinało się w stronę Tomka, Tomek
przestał oddychać. Wcisnął się w skałę
najbardziej jak mógł. Sam chciał się
stać tą skałą. Coś dotknęło jego
nogi. Trochę jakby oślizgłego. Tomek z najwyższym trudem powstrzymał się od
krzyku. To coś odeszło. Tomek po cichu nabrał powietrza. Z boku ktoś krzyknął, a później nastąpił
okropny warkot. Ten ktoś pewnie nie
wytrzymał ze strachu.
Tak
minęła niemal cała noc.
Rano
Tomek nie znalazł już Zuzi.
„Co
to za stwory – zapytał kilka dni później Pawła, gdy mieli okazję porozmawiać w
samotności.. „Mówią – odpowiedział Paweł – że to ci, którzy urośli ponad 140 cm
i zostali w Jaskini Głębokiej. Zarządca
robi wszystko, aby stamtąd nie wyszli.
Służą mu w jego różnych wstrętnych planach, choćby dręczą inne dzieci w
Basztowej Pieczarze, i pilnują aby nikt stąd nie uciekł. Nie są już ludźmi. Nie widują światła dziennego. Mają tak cienką i bladą skórę, że najmniejszy
promyk światła okropnie ich parzy. Nie
dostają już złotych pomidorów i od tego tracą zmysły. No, a muszą coś jeść. Rozumiesz?”
W
kolejne dni Tomek jadł więcej. Ciężka
praca bardzo wzmagała apetyt. Polubił
kaszę, mleczną zupę (bez słodkich płatków i owoców), gotowane mięso i brokuły,
a nawet chleb bez masła czy czekoladowego kremu. „Rodzice byliby zadowoleni” – myślał niejednokrotnie.
„Będą oszczędności na dentyście” – komentowałby Tata. „Nie będzie cię bolał brzuszek” – dodałaby
Mama – „a że nie jeszcze lodów, to nie będziesz miał kłopotów z gardłem”.
Pewnego
dnia Tomek został dołączony do grupy dzieci zajmującej się czyszczeniem Rdzawego
Pociągu. Wkrótce ujawnił też swoją
kolejarską wiedzę, co pozwoliło mu pracować nawet w Czarnej lokomotywie, gdzie pomagał dwóm
konduktorom-mechanikom w drobnych naprawach.
Uwolniło go to z czasem od ciężkiej pracy w kopalniach i pozwoliło ustalić,
jak uruchomić lokomotywę, jak nią kierować i jak odczepić wagony. Któregoś dnia zauważył, że do pociągu podeszła
bardzo duża grupa dzieci, dźwigając wiadra wypełnione złotawym płynem. „Co to ?”–
zapytał Tomek konduktora, któremu pomagał w pracach przy lokomotywie.
„To
jest sok ze złotych pomidorów – odpowiedział konduktor – co kilka dni pociąg
malowany jest od spodu sokiem. Dziękuję
temu może jeździć tam gdzie nie ma torów, przenikać przez skały, a nawet stawać
się niewidoczny”
„Ach,
to dlatego nie mogą nas znaleźć. Ani
tego miejsca” – pomyślał Tomek.
W
głowie Tomka zaczął powstawać plan ucieczki.
Któregoś dnia, korzystając z rzadkiej sposobności rozmowy z Pawłem i
Kasią, poinformował ich o swoich zamiarach.
Paweł
odpowiedział – „Ja już chyba z wami nie zdążę uciec. Wczoraj mnie zmierzyli . Mam 139 cm.
Niedługo zabiorą mnie do Głębokiej Jaskini. No i w końcu zobaczę jak wygląda Zarządca” –
dodał niby na pocieszenie. Kasia zaś
patrzyła na Tomka niepewnie i nagle powiedział:
„Nie
wiem, czy chcę stąd uciekać”.
Tomek
przyjrzał się jej uważnie – „Zjadłaś złotego pomidora?” - zapytał.
Kasia odpowiedziała. „Kilka dni temu źle się czułam i zabrałam z kolacji
jednego złotego pomidora. Nie miałam
zamiaru go jeść. Właściwie chciałam
tylko powąchać; przypomnieć sobie inne zapachy niż te tutaj. No, co najwyżej, gdybym bardzo zgłodniała i
nie mogła nazbierać czerwonego kubka srebra, to może wtedy. I właśnie wczoraj popołudniu miałam tylko pół
kubka. Czułam się bardzo źle. Słaba i senna. A strasznie bałam się pójść do Basztowej
Pieczary. I wtedy zjadłam tego pomidora. Zaraz nabrałam sił. I zdążyłam nazbierać cały
kubek. Ten pomidor był taki pyszny. Smakował jak poziomka, a ja ze wszystkiego na
świecie najbardziej lubię poziomki”. Oczy Kasi błyszczały niezdrowym zachwytem. Kasia nieświadomie oblizywała wargi na wspomnienie
tego smaku. – „Kasiu, nie możesz więcej tego jeść. Zostaniesz tu na zawsze. Nigdy nie wrócisz do
rodziców. Proszę wytrzymaj jeszcze
chwilę” – „Spróbuję” – odpowiedział Kasia.
A stało przed nią trudne zadanie.
Każdy, kto raz spróbował złotego pomidora, chciał więcej i więcej. A z każdym zjedzonym pomidorem bardziej
zapominał rodziców i miejsce z którego pochodził, a coraz bardziej podobało mu
się w tunelach i życie tutaj pędzone. Aż
przy którymś pomidorze zupełnie nie wiedział, kim kiedyś był. Wiedział tylko, że chce dostać złotego
pomidora, a ten należy się temu, kto zdobędzie dużo srebra, czy złota, albo
naskarży na inne dzieci, że łamią obozowe przepisy. Taki ktoś nie martwił się tym, że inne
dzieci, na które złoży skargę, pójdą na noc do Basztowej Pieczary i , że mogą
stamtąd nie wrócić. Dzieci które jadły
złote pomidory były same dla siebie największym zagrożeniem, ale tego nie
rozumiały. Sok w pomidorze był tak
słodki, że dzieciom szybko psuły się zęby, których nie musiały i nie miał jak
myć. Dodatkowo, zwarte w soku substancje
zmieniały z czasem zęby w czarne kły.
Pomidory pozbawiały dzieci radości.
Nie uśmiechały się. Nie chciały
się bawić ani rozmawiać. Szczęśliwe były
tylko wtedy, gdy dostawały złote pomidory. Ale niedługo po zjedzeniu pomidora, uczucie
szczęścia mijało, a jedyne o czym dzieci myślały, to jak zdobyć następnego
pomidora.
To
spowodowało, że Tomek postanowił jak najszybciej zorganizować ucieczkę. Planował porwać Rdzawy Pociąg i uciec nim
właśnie. Ale pociągu zawsze pilnowało
kilkoro dyżurnych, a w samej lokomotywie zawsze było dwóch dorosłych
konduktorów. Co zatem zrobić? Tomek pamiętał, że konduktorzy noszą przy sobie
małe wąskie buteleczki, które zawierają usypiający płyn. „Senna buteleczka” - jak ją nazywał.
„Ach!”
gdyby tak zdobyć taką buteleczkę, mógłbym psiknąć na konduktorów, uśpić ich i
ruszyć pociągiem. Tylko co z wagonami?. Tam znowu są dyżurni. Przyjdą do lokomotyw i zatrzymają ich. No chyba, że Tomek je odczepi. A przecież wiedział jak to zrobić. Wprawdzie
wymagało to siły ale z pomocą Pawła i Kasi poradzą sobie.
W
kolejne dni pilnie szukał okazji do zdobycia Sennej buteleczki, lecz
konduktorzy zawsze ich pilnowali.
Tymczasem, podczas którejś z kolacji zauważył z przerażeniem, że Paweł
zjadł złotego pomidora, a Kasia wyraźnie nie mogła już się dalej opierać smakowi
tego strasznego warzywa. Rano Tomek jak
zwykle poszedł pomagać konduktorom. Szczęście
mu tym razem sprzyjało. Jeden z
konduktorów, z uwagi na wyjątkowo upalny dzień, powiesił na chwilę kurtkę na oparciu
konduktorskiego fotela w lokomotywie i udał się po jakieś narzędzie do
magazynku. Wtedy Tomek zauważył, że
senna buteleczka jest w kieszeni kurtki. Wyjął ją i schował. W tym momencie do lokomotywy wszedł konduktor. Tomek udawał, że sprząta coś pod fotelem.
Późno
w nocy, gdy wszyscy w baraku już spali., Tomek obudził Pawła i Kasię. „Uciekamy” – powiedział. Paweł i Kasia – początkowo byli
niechętni. Widać było, że złote pomidory
już na nich działają. Kasia sprawiała
wręcz wrażenie, że zaraz krzyknie „On rozmawia” i pójdzie do dyżurnego po
dodatkowego pomidora. Jednak
najwyraźniej, pomidory nie pozbawiły ich jeszcze wspomnień, gdyż zjedli ich
bardzo niewiele. Na błagalne słowa Tomka – „Bez was mi się nie
uda” – zdobyli się na wysiłek.
Przekradli się po cichu przez długie rzędy baraków aż do wejścia do
Jaskini Głębokiej przy którym stał Rdzawy Pociąg. Lokomotywa skierowana była w stronę Jaskini
Głębokiej. A zatem musieli tam wjechać i
liczyć na to, że znają wyjazd. Jeśliby
nie znaleźli, zapewne zostaną tam już na zawsze. Tomek wszedł po cichu do lokomotywy. Dwóch konduktorów rozmawiało o czymś. Tomek podszedł po cichu i psiknął pierwszemu
w nos. Ten osunął się zaraz na
podłogę. Ale drugi cofnął się o krok i
zasłonił czapką. Po czym wyjął własną
senną buteleczkę i psikał w stronę Tomka.
Tomek uskoczył w bok i w momencie, gdy tamten odchylił na chwilę czapkę,
psiknął w niego ponowie. Drugi konduktor
osunął się na ziemię. Przy pomocy Pawła
i Kasi, z najwyższym trudem wyciągnęli konduktorów z lokomotywy. Wtedy zauważył ich jakiś dyżurny, który
wszczął alarm. Tomek, Kasia i Paweł wskoczyli
z powrotem do lokomotywy i zaryglowali drzwi.
W ich stronę biegło już kilkunastu dyżurnych uzbrojonych w kije.
„Zamkniemy
was na zawsze w Basztowej Pieczarze” - grozili – „Otwierać te drzwi!”
Tymczasem,
wewnątrz Jaskini Głębokiej zapaliło się światło. Była ogromna, z potężnymi korytarzami
rozchodzącymi się w różnych kierunkach.
W jednym biegły tory. Daleko od
wejścia, po prawej stronie Tomek wypatrzył drugi tor biegnący niemal równolegle
do toru na którym byli. Na tym drugim torze stała inna
lokomotywa. Większa i okazalsza z kłami
z przodu i jakby rybim ogonem z tyłu. Ta
lokomotywa była złota. Za nią stał rząd
wagonów ze srebra i miedzi. A więc na te
cele wydobywano złoto, srebro i miedź.
Nie
było jednak czasu do namysłu. Tomek
uruchomił lokomotywę. Ruszyli bardzo
powoli. Do bocznych drzwi i tych z tyłu,
od strony przyczepionych do lokomotywy wagonów dobijali się dyżurni.
„Musimy
odczepić wagony” – zakomenderował Tomek. Jednocześnie zauważył, że z sąsiedniego toru
powoli rusza Złota lokomotywa. Obydwa
tory szły w głąb tunelu aby w pewnym momencie połączyć się ze sobą tworząc
jeden tor. Tomek zrozumiał, że jeśli
Złota Lokomotywa dojedzie do miejsca połączenia torów pierwsza, zablokuje drogą
Czarnej Lokomotywy i zatrzyma ich. To
byłby koniec ucieczki, a resztę życia spędziliby w Basztowej Pieczarze na „zabawach”
w chowanego ze stworami.
„Szybciej”
- krzyknął - „ Z wagonami jesteśmy
bardzo ciężcy, jedziemy za wolno”. Spróbowali
pociągnąć specjalny drążek zwalniający przyczepione wagony. „Nie da się.
Nie mamy dostatecznie dużo siły” -
oświadczył Paweł.
Wtedy
Kasia wyjęła z kieszeni złotego pomidora. „To nam da przez chwilę więcej siły”.
„Nie
możecie” - zaprotestował Tomek, ale w tym momencie Kasia i Paweł zjedli po
połówce pomidora. I rzeczywiście na te
kilka chwil pomidor dawał większa siłę połączoną z uczuciem szczęścia. Drążek udało się opuścić. Wagony odczepiły się. Tomek ruszył z powrotem na fotel
konduktora. Ale Złota Lokomotywa była teraz
przed nimi, a tory już niedługo miały
się połączyć.
W
środku Złotej Lokomotywy ktoś był. A właściwie
coś. Jakieś monstrum z potworną
paszczą. Owo monstrum nosiło biały
fartuch, taki jaki kiedyś Tomek widział u dentysty. I kolejarską czapkę, ale definitywnie nie był
to człowiek. Tomek, dzięki wiedzy
zdobytej w muzeum kolejnictwa, wiedział, że w tym konkretnym typie lokomotywy,
którym jechali, jest specjalny drążek, który na chwilę, w trudnych sytuacjach pozwala
zwiększyć prędkość przez pociągnięcie. Tomek
wiedział, że tu też jest ten drążek.
Miał czerwony kolor. Tomek
szarpnął drążek. Lokomotywa natychmiast
przyspieszyła. Zaraz zrównali się ze
Złota lokomotywą. Tory zbliżały się do
siebie, mknęli z zawrotną prędkością obok siebie. Tak blisko, że monstrualny kierownik złotej
lokomotywy wyciągnął długą łapę i chwycił za komin czarną lokomotywę. Wyraźnie miał zamiar przejść do ich
lokomotywy.
„To Zarządca! – wrzasnął Paweł – już po nas”.
„Skąd
wiesz, że to Zarządca?”
„Bo
nosi ten dentystyczny fartuch. Zarządca
był podobno kiedyś dentystą. Dawno
temu. Nie wiodło mu się jednak dobrze bo
potrafił tylko usuwać zęby, a nie je leczyć.
Ze strachu przed nim wszyscy w okolicy zaczęli dokładnie myć zęby i
przestali jeść słodycze i dentysta zbankrutował, to znaczy stracił wszystkie
pieniądze. Dlatego wymyślił złote
pomidory. Te psuły zęby i pozwoliłby mu
zarobić. I już nawet…”
Nie
było jednak czasu na kontynuowanie opowieści Pawła o zawiłych losach
Zarządcy-dentysty, i tego w jaki sposób stał się obecnym monstrum. Tomek zrozumiał jednak, że niepowodzenie w
działalności biznesowej (znaczy takiej, która w teorii winna pozwolić zarobić
na jedzenie i mieszkanie) może niekorzystnie wpłynąć na charakter i wygląd
człowieka.
Tomek
psiknął w stronę Zarządcy z sennej buteleczki. Zarządca cofnął się na chwilę w głąb Złotej
Lokomotywy i przytrzymał jakiegoś drążka (ale bynajmniej nie zasnął). Złota lokomotywa zaczęła zwalniać. Widocznie drążek, którego przypadkiem
przytrzymał się Zarządca, aby nie stracić równowagi, była drążkiem hamulca. Czarna lokomotywa pierwsza dojechała do
zbiegu torów. Złota wpadła tuż za nią niemal
uderzając ich w tył. Tomek zauważył, że
przed nimi tory kończą się u podnóża potężnej skały.
„Zaraz
uderzymy” – krzyknął. Ale nie
uderzyli. Lokomotywa po prostu
przeniknęła przez ścianę i wjechała do krótkiej jaskini, z której widać już
było oświetloną słońcem drogę. Sok
pomidorowy, którym posmarowana była lokomotywa, działał cuda. Najwyraźniej nie zawsze szkodził. Zaraz też wyjechali w wielkim pędzie z jaskini. Za nimi usłyszeli straszliwy ryk. U wylotu jaskini zatrzymała się Złota
Lokomotywa, a przed nią miotało się wielkie monstrum, kłapiąc paszczą pełną
złotych kłów. Tomek pamiętał, opowieści
Babci, że ludzie mieszkający daleko na wschodzie lubili sobie wstawiać złote
zęby w miejsce tych prawdziwych, które stracili, czy usunęli. To miało być dowodem ich bogactwa i wielkiej kultury,
ale zdaniem babci wyglądali okropnie i lepiej już było zostać szczerbatym.
„Nie
może wyjechać na światło – pomyślał Tomek o Zarządcy – za długo mieszkał w
Głębokiej Jaskini”.
Pędzili
przed siebie, najpierw po torach, później po bezdrożach, przez karłowaty las, a
nawet po jakiejś rzeczce, byle dalej. W
końcu lokomotywa zwolniła i zatrzymała się nieopodal jakichś domostw. Wysiedli i poszli w kierunku najbliższego
białego domu, pokrytego czerwoną dachówką.
„Dobrze, że nie jest z czekolady” – pomyślał Tomek – „ za dużo byłoby
tych atrakcji”. Ktoś otworzył drzwi, ktoś
podał im wodę, ktoś zadzwonił po pomoc. Wszystko
działo się tak szybko. Tomek był bardzo zmęczony. Pozwolono położyć mu się na jakiejś kanapie. Nie
wiedział kiedy zasnął. Gdy się obudził
(a podobno spał całą noc i dzień i jeszcze jedną noc) leżał już w łóżku w swoim
pokoju. Nad nim stali rodzice. Uśmiechali się niepewnie.
Tomek
opowiedział im całą historię. Rodzice
wysłuchali cierpliwie. Gdy skończył,
Tata odpowiedział. „Przy tej wsi, do
której dotarliście nikt nie widział żadnej Czarnej Lokomotywy. Podobno przyszliście pieszo”.
„Ale
co ty mówisz Tato!?. Zapytaj Pawła i
Kasi”.
„No
już rozmawialiśmy z ich rodzicami. Paweł
i Kasia nic nie pamiętają. Nie wiedzą
gdzie byli. Twierdzą, ze zgubili się w
lesie.”
„To
przez złote pomidory. One odebrały im
pamięć” – krzyknął ze złością Tomek.
„Tomku.
Musisz teraz dużo wypoczywać. Twoja historia jest frapująca (to znaczy
bardzo interesująca), ale nikt w to nie uwierzy. Nie było cię całe dwa dni. Na dworcu ustaliliśmy, że wsiadłeś do
pociągu, który jechał nad morze.
Policja, która prowadziła poszukiwania, powiadomiła nas, że ktoś cię
widział na plaży robiącego piękne babki z piasku. Na pewno sobie wszystko przypomnisz”.
Tomek
nic nie odpowiedział. Patrzył uważnie na
rodziców. Przecież nie było go wiele
dni, sądził, że dłużej niż miesiąc. Czy
za Chemiczną Górą czas biegł inaczej?.
Coś słyszał o pętlach i krzywiznach czasu, które zupełnie zmieniają jego
bieg. Może tak właśnie było za Chemiczną
Górą?. Może to też wina złotych
Pomidorów? No i kto teraz uratuje dzieci, które tam zostały? - pomyślał Tomek. Kto powstrzyma dalsze porwania?. Dzieci dalej będą ginąć. Tyle jest informacji, że dzieci zaginęły, a
później się odnalazły. I prawie zawsze
nie potrafią powiedzieć gdzie były. A
Tomek wie, tylko nikt mu nie uwierzy.
Sam będzie musiał zorganizować misję ratunkową. Znowu spojrzał na rodziców.
„Czy
chociaż za mną tęskniliście?” – zapytał.
„Oczywiście
syneczku, bardzo” – odpowiedziała Mama.
„Ale
były też pewne plusy związane z Twoją nieobecnością” – dodał Tata – „choćby
przykładowo: nie trzeba było odwozić cię i przywozić ze szkoły, nie było
utarczek o to co zjesz na śniadanie, a zamiast dobranocki mogłem pooglądać inne
ciekawy programy w telewizji”.
Mama
spojrzała na Tatę z wyrzutem w oczach i zapytała Tomka - „Co chcesz na
śniadanie?. Są Twoje ulubione
miodowo-czekoladowe płatki z syropem glukozowo-fruktozowym obtoczone
lukrem. A po płatkach możesz dostać lody
i paczkę żelków owocowych”.
„Poproszę
zupę mleczną z otrębami bez cukru, a później ciepłą kaszę orkiszową ” – odparł rzeczowo Tomek. Mama odwróciła się do Taty i szepnęła „ Tomek
jest w wyraźnym szoku”. Tata przytaknął
z poważną miną.