piątek, 29 kwietnia 2016

Król Deszczu

 

 

 




Rozdział 1 - Mapa

Daleko, daleko, za czterema polami, dwiema łąkami i trzema pagórkami, w małym miasteczku, o nazwie trudnej do zapamiętania, nieustannie padał deszcz.

Mieszkańcy tego miasteczka już bardzo długo wyczekiwali końca deszczu. Niestety nadaremno.  Może to jakaś kara ? - zastanawiali się dorośli. 

A może to nagroda? – myślały kaczki i ryby.

Deszcz bardzo przeszkadzał w najważniejszych sprawach.  Nie można było pograć w piłkę ani jeździć na rowerze.  I nikt nie miał ochoty pracować.  A deszcz był niekiedy tak znaczny, że do pracy, przedszkola czy szkoły trzeba było płynąć łódką.  A że nie wszyscy mieli łódki, więc i niewiele dzieci docierało do szkół i przedszkoli.  Dla niektórych dzieci była to zresztą istotna zaleta deszczu, choć niekoniecznie dla ich rodziców.  Co gorsza, można było chodzić tylko w kaloszach.  Ale sklepikarze sprzedali już wszystkie kalosze, a nowych nie miał kto zrobić, bo przecież nikt nie miał ochoty pracować.  Trzeba też było wszędzie brać ze sobą parasolkę, a to przecież takie niewygodne - trzymać nad głową parasolkę.

W miasteczku tym mieszkał jednak chłopiec, któremu tak sprzykrzył się deszcz, że postanowił zrobić wszystko, aby deszcz przestał wreszcie padać.  Chłopiec ten miał na imię Piotrek (jak Piotruś Pan) i zawsze miał czyste zęby (może dlatego, że bez przerwy padał deszcz, a on zwykle chodził z otwartą buzią).  Piotrek miał lat 10 i był już w zasadzie całkiem duży, nie dość jednak duży, aby wiedzieć, jak tu poradzić sobie z deszczem.  Chodził smutny całymi dniami.  Pewnego razu spotkał na swej drodze (całej w wielkich kałużach) starą babuleńkę. 

- Hej, chłopcze, zobacz jaka jestem mokra – powiedziała babuleńka – muszę całymi dniami kłócić z moją rodziną, kto wychodzi na dwór po jedzenie.  Jestem biedna, nie mam ani parasolki ani łódki, nie oddałbyś mi chociaż swojej parasolki? 
Chłopcu żal zrobiło się siwej staruszki i choć miał tylko jedną parasolkę (i to czarną z namalowanym piłkarzem) oddał parasolkę babuleńce.  Oddając powiedział tak:
- Masz babciu.  Mi i tak już jest niepotrzebna, bo mam kaptur.
Ta zaś spytała:
- A coś taki smutny?
- To przez ten deszcz – odpowiedział Piotrek – chciałbym, aby już przestał padać.  Ale nie wiem jak to zrobić, mam dopiero 10 lat.
-Hmm – zadumała się staruszka – kiedyś dawno temu, kiedy mój dziadek był jeszcze chłopcem (takim jak ty teraz), też podobno strasznie padał deszcz.  I wtedy najstarsi mieszkańcy uradzili, że to Król Deszczu pomylił chyba deszczowe krany i nad naszym miasteczkiem kranu w ogóle już nie zakręca.  Wówczas mój dziadek zgłosił się na ochotnika, że uda się do Króla Deszczu i poprosi o zakręcenie deszczowego kranu.  Burmistrz miasteczka dał mu starą mapę, którą przechowywał w specjalnej skrzyni w Urzędzie Miasta.   Na mapie była droga do krainy Króla Deszczu.  A podróż była długa i niebezpieczna, ale na szczęście dziadek dotarł do Króla Deszczu i uprosił go o zakręcenie deszczowego kranu nad naszym miasteczkiem.  Okazało się, że Król Deszczu ma tyle miasteczek do podlewania i tyle kranów z deszczem, że niektórych zapomina co pewien czas zakręcić, a inne znowu stale trzyma zakręcone.  Stąd jedni skarżą się na susze, a inni na powodzie.  Ale dziadek potem mówił, że Król to straszny śpioch i zapomina niekiedy o swojej pracy.

- Też bym poszedł do Króla Deszczu gdybym miał taką mapę – odparł Piotrek.

Wówczas staruszka wyjęła z torby kawałek bardzo starego papieru oprawionego w folię i podała Piotrkowi.
– To jest ta mapa. – powiedziała.- A skoro zamierzasz iść, masz tu jeszcze cztery czekoladowe ciasteczka, które dadzą Ci siłę na tę długą i niebezpieczną wyprawę.

Rozdział 2 - Podróż

Nazajutrz Piotrek oświadczył swoim rodzicom: 

- Nie boję się deszczu. Pójdę do Króla Deszczu i powiem mu, żeby zakręcił deszcz.

Rodzice mocno protestowali, ale potem zrozumieli, że ich syn nie ustąpi, więc pozwolili chłopcu iść.  Piotrek podziękował rodzicom i wyruszył w daleką drogę.

Oczywiście, przed wyjściem założył płaszcz z kapturem i kalosze, wziął plecak z ubraniem na zmianę, ulubioną książką o psie-zombie, trochę chleba, gumy do żucia, dwa lizaki, paczkę paluszków, śpiwór, tablet z grami i oczywiście cztery czekoladowe ciasteczka, które otrzymał od babuleńki.

Idąc szybkim krokiem rozgrzał się, bo na początku było mu zimno od tego deszczu i ze strachu przed podróżą.  Idąc rozmyślał też, co powie Królowi Deszczu, bo przecież nie mógł wrzasnąć na Króla, że ma zakręcić deszcz.

Szedł wiele dni przez mokre pola i łąki, aż dotarł do ogromnego lasu.  Las był mroczny i wilgotny.  Tu i tam coś trzaskało, popiskiwało, coś wyło.  Oj, nie czuł się Piotrek dobrze w tym lesie.  Gdy minął wielki, stary dąb usłyszał, że ktoś go goni.  Gdy odwrócił się zobaczył wielkich ludzi z brodami w brzydkich kapeluszach, którzy coś do niego nieuprzejmie wykrzykiwali.  Najwyraźniej chcieli mu zabrać plecak, a może też płaszcz i kalosze.  Uciekał więc Piotrek co tchu, a że w szkole miał lekcje biegania, więc biegł naprawdę szybko.  A zbóje ciągle za nim.  Słabł już Piotrek, ale przypomniał sobie o czekoladowych ciasteczkach.  Zjadł jedno w biegu i poczuł się zaraz szybki i silny jak nigdy.  Wkrótce też zbóje przestali go gonić, tym bardziej, że ten pierwszy i największy zgubił w czasie tej pogoni swój kapelusz i się tym bardzo zmartwił. 


Piotruś dalej biegł przez las.  Wkrótce jednak zupełnie zgubił drogę, którą powinien iść, aby dojść do Króla Deszczu.  Następnego dnia dotarł nad wielką rzekę.  Nie wiedział jak ma przez nią przejść.  Stał nad rzeką i płakał.  Wtedy jednak zobaczył, że leci do niego jakiś dziwny, wielki stwór, podobny trochę do ptaka, a trochę do dinozaura.  Stwór wylądował obok Piotrka i zapytał:

- A co tak pięknie pachnie?

Zdziwił się Piotrek bardzo, bo jeszcze nie widział zwierzęcia, które by mówiło.

- Ty mówisz? - zapytał stwora. 

- Naturalnie – odparł stwór – mam już dziesięć tysięcy lat, wystarczyło, aby nauczyć się mówić.

- Czy teraz mnie zjesz? – zapytał ze strachem Piotrek. 

- Hmmm – nie – odparł stwór – bo to nie ty tak pięknie pachniesz, tylko coś co masz w plecaku.

- Pewnie czekoladowe ciasteczko – powiedział Piotrek i pokazał ciasteczko stworowi. 

- O tak – odparł stwór wkładając w ciasteczko wielki nochal.  

- Oddam ci to ciasteczko jak weźmiesz mnie na grzbiet i przelecisz ze mną na drugą stronę tej  rzeki.
 
Stwór zgodził się, posadził Piotrka na grzbiecie i polecieli.

Jak się nazywasz ?– zapytał Piotrek stwora gdy już byli na drugim brzegu.

Mówią na mnie Zęboskrzydły – odparł stwór.

Podziękował Piotrek Zęboskrzydłemu i ruszył w dalszą drogę.  Po wielu dniach dotarł nad morze albo nad ocean.  Sprawa nie jest pewna, bo z miejsca, gdzie Piotrek patrzył na wielką wodę, nie mógł ustalić czy to morze, czy już ocean.  Tak czy inaczej, drugiego brzegu nie było widać. 
- No to koniec – pomyślał Piotrek – nie przepłynę tego morza. Położył się na piasku i zasnął.  Był bardzo zmęczony.  Spał długo, pewnie dwa dni i noce dwie, gdy nagle poczuł, że ktoś go szarpie za ramię.  Gdy otworzył oczy zobaczył pana w biało-niebieskiej czapce i granatowym mundurze. 
- Kim pan jest ? – zapytał Piotrek
- Jestem Kapitan Chudzielec – odparł bardzo chudy pan w biało-niebieskiej czapce – i szukam kucharza okrętowego, gdyż wybieram się tym oto statkiem za morze.  Umiesz gotować chłopcze?
Mama nauczyła Piotra robić jajecznicę i naleśniki, a tata gotować parówki i parzyć herbatę, odpowiedział więc Piotrek szczerze:
- Umiem robić jajecznicę i naleśniki, gotować parówki i parzyć herbatę.
- To doskonale – ucieszył się Kapitan Chudzielec – na śniadanie będzie jajecznica, na obiad parówki a na kolację naleśniki. Jeśli załodze znudzi się to menu, przygotujesz parówki na śniadanie, na obiad naleśniki a na kolację parówki z herbatą.
I tak Piotrek został kucharzem na statku Kapitana Chudzielca.  Nikt już nie pamięta ile Piotrek przez morze płynął, wiadomo jednak, że pewnej nocy statek został porwany i zniszczony przez huragan, a Piotrek obudził się później na piasku z kawałkiem deski pod palmą.  Na szczęście przetrwał też plecak i mapa.  Zjadł Piotrek czekoladowe ciasteczko i ruszył w dalszą drogę.

I znowu Piotrek szedł bardzo długo.  Ciągle było bardzo gorąco, drzewa były suche, krzaki i kwiaty niewielkie i brzydkie, a wszędzie leżał piasek.  Któregoś wieczora Piotrek dotarł do jakiejś wioski.  W wiosce tej, mimo słonecznej pogody, wszyscy byli bardzo smutni.  Nikt nie grał w piłkę ani nie jeździł na rowerze, nikt też nie nosił kaloszy. W ogóle wszyscy chodzili boso i mieli czarną skórę.  Zaproszono Piotrka do szałasu wodza.  Wódz nazywał się HulaKumOh, miał duże kółko w nosie, dzidę w ręce i czapkę z trawy na głowie. 

- Co tu robisz? – zapytał Piotrka wódz HulaKumOh
– Szukam Króla Deszczu, bo u nas ciągle pada i chcemy, żeby Król Deszczu zakręcił deszcz nad naszym miasteczkiem – odpowiedział Piotrek.
- Hohoo, odważny z ciebie chłopiec – powiedział wódz -  z naszej wioski nikt nie odważył się na taką podróż, ale skoro już idziesz poproś Króla Deszczu, aby nad naszą wioską odkręcił kran z deszczem, bo u nas wszystko już wyschło i nic nie chce rosnąć.
- Dobrze - zgodził się Piotrek.

- Masz tu jeszcze pierścień magiczny – powiedział wódz – gdy już zejdziesz z Lodowej Góry, na której mieszka Król Deszczu, przejdziesz przez pustynię RamTamTam i miniesz czerwone drzewo, spotkasz diabła, który spróbuje zmienić cię w kamienny posąg. Wówczas przekręć ten pierścień wokół palca i krzyknij – „Z-myszkuj się” – a wtedy diabeł zmieni się w myszkę, która ci już nic złego nie zrobi.

Wódz dał Piotrkowi wodę w dzbanku i naleśniki z serem na dalszą podróż i wskazał gdzie dalej Piotrek ma iść. 
- Widzisz tam daleko wystający z chmur czubek Lodowej Góry.  
- Ten co prawie dotyka nieba? - spytał Piotrek
- Tak. Tam masz właśnie iść.

Rzeczywiście – na mapie, którą dostał Piotrek od babuleńki, narysowana była góra, na której miał mieszkać Król Deszczu.

Piotrek wyjął ze swojego plecaczka lunetę, żeby przyjrzeć się Górze lepiej i zobaczył, że Góra cała jest pokryta śniegiem.  Bardzo go to zdziwiło, bo przecież było tak okropnie gorąco, ale potem pomyślał, że to pewnie był sztuczny śnieg.




Rozdział 3 Lodowa Góra

Rano, gdy tylko Piotrek się obudził i zjadł skromne śniadanie, ruszył w dalszą drogę do Lodowej Góry.

Po wielu dniach wyczerpującego marszu, udanej ucieczce przed lwami, i klęsce w bitwie z mrówkami, doszedł do podnóża Góry.  Była ogromna, a szczyt niknął w chmurach.  Im wyżej Piotrek się wspinał, tym było zimniej, aż w pewnym momencie pojawił się śnieg.

Długo szedł Piotrek na szczyt.  Gdy był już bardzo wysoko, otoczyły go chmury.  Zupełnie biedak pobłądził, ale wtedy usłyszał straszne chrapanie.  Poszedł w kierunku owego chrapania i zobaczył  grubego pana w niebieskim płaszczu, zrobionym z wody i słońca.  Pan miał siwą brodę, w której gniazdo uwiły jaskółki, a na głowie koronę z sopel lodu ozdobioną zielonymi gwiazdkami.  I spał smacznie w wygodnym białym fotelu.  To był Król Deszczu.

- Królu ! – zawołał Piotrek – Obudź się!.

Król obudził się i przetarł oczy.

- O co chodzi malcze ? – zapytał sennie.

-W naszym miasteczku ciągle pada deszcz, a w wiosce wodza HulaKumOh jest susza.

- Ohoo – zdziwił się Król – zasnąłem, a śnieżne stworki, które pomagają mi zakręcać i odkręcać deszczowe krany są bardzo niemądre i zapominalskie i pewnie wszystko pomyliły.

Wiadomo było, że jak Król Deszczu zaśnie to spać potrafi cały rok.

- Musiałem długo spać i dlatego w jednych miejscach ciągle pada a w innych jest susza – dodał Król.  - Ale nic się nie martw – zaraz wszystko naprawię.

Wtedy biały fotel wzbił się w powietrze i zniknął w chmurach, ponad szczytem Lodowej Góry.  Po pewny czasie Król wrócił i powiedział, że już wszystko naprawione. 

- Muszę Ci się przyznać do pewnej słabości – powiedział jeszcze do Piotra – otóż bardzo lubię spać.  Mam piękne sny, w których raz jestem rycerzem, innym razem smokiem, a czasem nawet burzową chmurą.  Po prostu żal mi się budzić.  Niemniej będę się teraz raczył słonecznym nektarem, i postaram się długo nie zasnąć.

Wracając – dodał Król - musisz zejść z drugiej strony Góry, bo z tej strony, którą wszedłeś będą spadały zaraz lawiny.  Ale z drugiej strony Góry mieszka Yeti Obżartuch.  Pamiętaj, aby go nie obudzić.  Jeśli go zbudzisz, to uratujesz się tylko jak zdążysz zbiec na zieloną łąkę leżącą u stóp tej Góry.  Yeti Obżartuch jest groźny tylko na śniegu.  Boi się wbiec na łąkę, bo myśli, że się rozpuści, jak z tego śniegu zejdzie.  Uważa, że sam jest zrobiony ze śniegu.  Nie możesz mu też wierzyć.  Będzie dla ciebie miły i zaproponuje ci różne gry i zabawy, bo jest bardzo samotny i szuka przyjaciela, który z nim zamieszka.  Jeśli jednak go posłuchasz, to zostaniesz z nim na zawsze.

Podziękował Piotrek Królowi Deszczu i ruszył w dalszą drogę.  Schodził po cichu z Góry, ale niestety w pewnym momencie przewrócił się na śniegu i głośno krzyknął, bo stłukł sobie łokieć.  Krzyk obudził Yetiego Obżartucha, który zobaczył Piotrka i sympatycznie zapytał:

- Co powiesz na partyjkę szachów? 

Piotrek chętnie zagrałby w szachy, bo chodził w szkole na kółko szachowe, ale pamiętając przestrogę Króla Deszczu odparł:

 – Nie mogę, wracam do domu, bardzo już tęsknię za rodzicami, a oni się pewnie o mnie martwią. 

Wtedy Yeti Obżartuch ryknął ze złością i rzucił się biegiem w stronę Piotrka, Piotrek zaś zaczął uciekać.

Znowu zjadł czekoladowe ciasteczko i biegł bardzo szybko, aż dobiegł do zielonej łąki, pewny, że tu już Yeti go nie złapie.  Ale łąka okazałą się niewielką plamą zieleni wśród śniegu, który w tym akurat miejscu stopniał od nadmiernego słońca.  Yeti krążył wokół i mówił: 

- Niedługo znowu spadnie śnieg, a wtedy cię złapię.

Piotrek zastanowił się chwilę i odpowiedział:
– A może jednak zagramy w szachy – jeśli przegram zostanę z tobą, a jeśli wygram to pomożesz mi zejść z tej góry.
- Dobrze – zgodził się Yeti Obżartuch, który uważał się za szachowego mistrza.

Rozgrywka trwała długo. Yeti Obżartuch trochę oszukiwał.  Rzucił w Piotrka śnieżką i schował mu wieżę, a później, niby przypadkiem, zjadł dwa Piotrkowe pionki.  Jednak Piotruś, mimo tych oszustw, zaszachował Yetiego Obżartucha – stawiając królową na głowie jego króla. 
- Tak nie można – oburzył się Yeti Obżartuch. 
- Ależ można – odparł Piotrek – tym bardziej, że ukradłeś mi wieże. 

Zawstydził się Yeti Obżartuch bardzo i pogodził z przegraną.  Zaraz też wyjął z futrzanej kieszeni narty i pomógł Piotrkowi zjechać na sam dół góry, aż do wielkiej łąki.  Tam popłakał się Yeti Obżartuch, bo był bardzo samotny.  Ale chciał też pomóc Piotrkowi.
 
- Zaraz za tymi łąkami zaczyna się pustynia Ram-Tam-Tam- powiedział -  Słońce spala wędrowców na piasek.  Ale masz tu ode mnie lodową pelerynę.  W nocy idź, a w dzień pod nią odpoczywaj.  Przez siedem dni ustrzeże cię od słońca, a później już się rozpuści.  Masz tu także butelkę wody lodowej.  Pij co dzień trzy łyki, to wystarczy na siedem dni.  Później słońce zmieni cię w piasek.  Masz więc siedem dni na przejście tej pustyni.  Na końcu zobaczysz kamienie, przypominające ludzkie sylwetki.   Będzie to znak, że przeszedłeś pustynię.

Dziękuję bardzo – odpowiedział Piotrek - I nie martw się – dodał, po czym wyjął z plecaka zeszyt i długopis.  - To jest prezent dla Ciebie.  Możesz rysować różne rzeczy w tym zeszycie lub napisać do mnie list.

- Świetnie - ucieszył się Yeti Obżartuch, choć zarówno rysował jak i pisał niezgrabnie, a nadto miał problemy z ortografią.

Ruszył Piotrek dalej. Szedł najpierw przez góry, a po wielu godzinach marszu doszedł do pustyni RamTamTam.  A tam był tylko piach i piekące słońce.  Wkrótce Tomek bardzo się zmęczył i poczuł, że zaraz wyschnie zupełnie i sam zmieni się w piasek.  Wówczas wyjął lodową pelerynę i odpoczywał pod nią aż do zmroku.  Później szedł nocą, a rano znowu położył się pod lodową peleryną.  Pił też codziennie trzy łyki lodowej wody od Yetiego, aż siódmego dnia woda się skończyła, a peleryna popękała na małe kawałeczki lodu, które wkrótce rozpuściły się na piasku.  Wówczas zobaczył kamienie przypominające ludzkie sylwetki.  To oznaczało, że przeszedł całą pustynię Ram-Tam-Tam.

Te kamienie chyba kiedyś musiał być ludźmi – zastanawiał się Piotrek patrząc na dziwaczne głazy w ludzkich pozach. 

 Wkrótce dotarł do czerwonego drzewa, które było narysowane na mapie i spotkał dziwnego pana z wyłupiastymi oczami, czarną szpic-bródką i rogami na głowie.  Był to diabeł. 

- Witaj Piotrku – powiedział diabeł – długo już na Ciebie czekam.  Gotuję właśnie zupę. Może się poczęstujesz?.

Spojrzał wtedy Piotrek na swoją mapę, gdzie przy czerwonym drzewie, zaznaczonym na mapie, napisano ostrzeżenie - Jak zjesz zupę którą poczęstuje Cię diabeł zmienisz się w kamień.

Po namyśle Piotrek odpowiedział:

 - Nie, dziękuję – rodzice zabronili mi przyjmować poczęstunków od nieznajomych, bo mogłyby mi zaszkodzić.

Rozzłościł się na to Diabeł nie na żarty i złapał Piotrka za rękę.  Wtedy Piotrek wyjął z kieszeni pierścień magiczny, który podarował mu wódz HulaKumOh, przekręcił go na palcu i krzyknął: „Z-kiszkuj się!”. 

Roześmiał się na to Diabeł złośliwie i zapytał:

- Czyżbyś chciał zmienić mnie w kiszkę?

„Ze strachu pomyliłem zaklęcie” - pomyślał biedny Piotrek, a Diabeł już łapał go za buzię aby przemocą wlać weń łyżkę zupy (tak jak to czynili rodzice Piotrka kiedy był mały i nie chciał jeść kaszki).  Wtedy raz jeszcze Piotrek przekręcił pierścień i krzyknął:” Z-myszkuj się!”– i wnet diabeł zmienił się w myszkę. 

Dalej Piotrek dotarł do wioski wodza HulaKumOh, gdzie przyjęto go oklaskami.  Padła nawet propozycja aby kandydował w wyborach na nowego wodza, ale Piotrek odmówił, gdyż chciał wrócić do domu.  W wiosce zieleniło się od krzewów, drzew i kwiatów, wyschnięty staw napełnił się wodą, mieszkańcy kąpali się pierwszy raz od roku i wszyscy już byli weseli.  Wódz wraz z mieszkańcami zbudował dla Piotrusia szybowiec z palmowych liści.  Gdy Piotrek wsiadł do szybowca, wszyscy mieszkańcy dmuchnęli w wielką rurę, a szybowiec uniósł się w górę od tego podmuchu i jak bocian szybował po niebie.  Piotrek pomachał do nich z szybowca i poleciał do domu.  Nie była to łatwa podróż.  I szybowiec się zepsuł, i wieloryb wiózł Piotrka na grzbiecie, i ugryzła go osa, i zbój co zgubił kapelusz rzucił w Piotrka zepsutym pomidorem i wiele się jeszcze działo – ale to już opowieść na inną bajkę.

Najważniejsze, że Piotrek do domu wrócił cały i zdrowy, choć bosy, w dziurawych spodniach i w płaszczu pobrudzonym zgniłym pomidorem. Deszcz już nie padał, świeciło słońce i znowu można było chodzić do szkoły i grać w piłkę i na plac zabaw huśtać się na huśtawkach.  A… i nie trzeba już było nosić kaloszy.

W nocy w domu z plecaka Piotrusia wyszła myszka.  Brzydka i z czarnymi ząbkami   Już chciała uciec w mysią dziurkę, lecz wtedy złapał ją kot i zjadł, choć zaraz było widać, że myszka niespecjalnie mu smakowała.  Kot miał na imię Filuś.  Piotruś zaopiekował się nim kilka lat temu, gdy biedak chudy i mokry siedział na drzewie w ogródku przy domku Piotrusia i smutno miauczał.  Czasami Piotrkowi wydawało się potem, że Filuś mówi do niego coś jakby „z-kiszkuj”, ale pewnie źle słyszał.

Wiele miesięcy później Piotrek otrzymał następujący list:

„Nie można szachować króla stawiając na nim królową.  Tak powiedział sam Król Deszczu, który jest arcymistrzem szachowym, a którego wczoraj w ten sposób chciałem zaszachować.  Można jednak zjeść przeciwnikowi dwa pionki jeśli jest się bardzo głodnym”– podpisano -  Yeti Obżartuch.  P.S. – „Fala upałów. Lodowiec topnieje.  Zielona łąka się powiększa.  Śnieg nie padał odkąd się pojawiłeś.  Ratuj…”

Jak sądzicie – czy Piotr ruszył w kolejną podróż aby pomóc Yetiemu Obżartuchowi?


©


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz