Siedziała
na liściu lilii wodnej grzejąc ciało w wiosennym słońcu. Kolejny
ciepły i pogodny dzień. Tatarak kwitnie,
ryby polują na muchy, lilie wychylają główki z wody, ważki tańczą w
trzcinach. Bardzo to przyjemne,
szczególnie gdy przespało się pół roku w mule. W zasadzie wszystko jak ubiegłej
wiosny, a jednak coś ją niepokoi. Staw jest jakby mniejszy. Woda wyraźnie opadła, a przy mostku
nagromadziły się różne gałęzie naniesione wiatrem. „Może być
ciężkie lato” – rozważa. „Przy takiej
suszy nie będzie komarów i muchówek.
Nici z wykwintnych posiłków.
Trzeba będzie jeść chrząszcze, pszczoły,
a może i ważki…. Fuuu!” – wzdryga się ze wstrętem. Jeszcze z okresu, gdy była kijanką, ma złe
doświadczenia z ważkami. Wówczas
niewiele brakowało, a to ona znalazłaby się w ważkowym menu. Teraz, gdy ma już całe trzy lata i jest dorosłą
żabą, role odwróciły się. To ważki boją
się jej, a nie ona ważek. Te myśli
przerywają odgłosy dochodzące z otaczającego staw lasu.
Ktoś
krzyczy: „Tym razem ja będę pierwszy!. To ja rozpocznę sezon pływacki!”.
„Wątpię – myśli żaba – to ja rozpoczęłam sezon pływacki i to już
dwa miesiące temu. Chociaż w
zasadzie, to pozostałe żaby, nie mówiąc już o rybach, gotowe twierdzić, że to
one pierwsze zaczęły.”
Na
mostku pojawia się chłopiec, w krótkich spodenkach i żółtej koszulce.
„To Paweł – poznaje go żaba – ależ urósł od zeszłego roku. Olbrzym. Połknąłby
mnie na jeden kęs”. Ta myśl
powoduje, że żaba skacze z liścia do wody.
Dopiero tam, czując się bezpieczniej, przypomina sobie, że nie mieszka we
Francji, gdzie jak wiadomo ludzie jedzą żaby.
„Faktycznie. Nie wygląda na Francuza” –
upewnia się, wystawiając oczy powyżej wody.
Wprawdzie nigdy nie widziała Francuza, ale przypuszcza, że Francuz musi
mieć wygląd naprawdę przerażający. Tak
przynajmniej twierdzi jej przyjaciółka, której daleki kuzyn mieszkał kiedyś we
Francji i skończył jako „żabie udka” podane w tamtejszej restauracji.
Tymczasem
Paweł wygląda całkiem sympatycznie.
Uśmiechnięty, z kędzierzawą czupryną, podskakujący na starym mostku
niemal równie sprawnie jak żaba. „Pierwszy,
będę pierwszy!” – krzyczy. Za nim
nad stawem pojawiają się inne osoby. Jakiś
pan mówi: „Poczekaj,
jeszcze nie skacz, widzę, że woda opadła, może być za płytko, możesz sobie
zrobić coś złego, trzeba najpierw sprawdzić, czy jest bezpiecznie”.
Ale
Paweł nie słucha, zrzuca żółtą podkoszulkę i wskakuje do wody.
Żaba
nurkuje. Widzi jak Paweł uderza w
gałęzie, a później w kamieniste dno. Paweł wyrósł, a woda opadła. Skoczył w złe miejsce. Chłopiec już się nie uśmiecha. Grymas bólu wykrzywia mu pogodną dotychczas
twarz. Niezdarnie macha rękami. Nogi tkwią w gałęziach. Nienaturalnie poskręcane.
Żaba
chce coś zrobić, chce pomóc, podpływa chłopcu do samych oczu. A w tych widzi przerażenie, błaganie,
ból. Jest za mała. Nie wyciągnie Pawła. Może tylko dotrzymać mu towarzystwa.
Nagle
ktoś chwyta Pawła za ramiona i próbuje wyciągnąć z wody. Nie da się.
Nogi tkwią w gałęziach. Druga
osoba wbiega do wody. Nurkuje i oswabadza
Pawła. Wyjmują chłopca na mostek.
Krzyczą zawijają w koc, gdzieś biegną.
Znikają w lesie. Nad stawem znowu
spokój, jakby to krótkie wydarzenie w ogóle nie miało miejsca. Tatarak kwitnie, ryby polują na muchy, lilie
wychylają główki z wody, ważki tańczą w trzcinach.
A
żaba zastanawia się co z Pawłem.
Niepokoi się. „Oj to będzie złe
lato – myśli – wody jest za mało, a
za dużo roślin. Dlaczego w ogóle nie
padają deszcze? Co będzie jak staw
wyschnie?. ”
****
Śniła
mu się żaba. Nurkował. A ona dotrzymywała mu towarzystwa. Pływali pośród ryb i podwodnych roślin. Patrzyła nań rozumnymi oczami. Nagle zaczęła pokazywać coś łapkami w
kierunku dna. Z niepokojem, coraz
szybciej. Paweł nie rozumiał. Wtedy żaba rozwarła pyszczek i zaczęła
piszczeć. Najpierw cicho, później pisk
stopniowo narastał, aż Pawła zaczęły boleć uszy. Spojrzał w dół. Zobaczył swoje nogi otoczone gałęziami i
przygniecione podwodnym głazem. Chciał
się uwolnić, ale nie mógł. Dusił
się. Wtedy żaba zmieniła się w mamę. Odwaliła głaz, połamała gałęzie i wypchnęła Pawła
do góry, na powierzchnię.
Obudził
się. Powoli otworzył oczy. Koło niego stali
jacyś ludzie. Rozmawiali. Pan w białym ubraniu, mówił: „Obawiam
się, że nigdy nie będzie już chodził”.
Druga
zamglona postać, odpowiadała: „To niemożliwe, on ma dopiero 11 lat. To sportowiec. Musi się coś dać zrobić.”
„W tym wypadku medycyna nie może już więcej zdziałać. Trzeba cudu” – odparł pan w białym
stroju.
„Jestem w szpitalu” - pomyślał Paweł i znowu
zasnął. Kilka dni później tata przewiózł Pawła do domu. Całe lato i jesień Paweł spędzał w łóżku, z
przerwami na różne ćwiczenia usprawniające, które miały mu trochę pomóc. Nie mógł chodzić. W zasadzie w ogóle nie czuł nóg. Nie mógł pływać, a był bardzo utalentowanym
pływakiem. Brał udział w zawodach
pływackich i regularnie znajdował się w czołówce, choć nigdy jeszcze nie wygrał
zawodów. Jednak dzięki współpracy z
nowym trenerem, panem Robertem, i dzięki codziennym zajęciom na basenie, był
coraz szybszy i wytrzymalszy, a pan Robert zawsze powtarzał: „na najbliższych, grudniowych zawodach
celujemy w pierwsze miejsce”. Paweł
lubił też jeździć na nartach, tańczyć, biegać, grać w piłkę i wszystko to, co
zwykli chłopcy w jego wieku lubić robią.
Jednak czerwcowy wypadek wszystko przekreślił.
Tata
wprawdzie cały czas mu powtarzał, że jest nadzieja, że jeszcze będzie chodził,
pływał, biegał, ale z upływem kolejnych miesięcy Paweł zaczynał w to
wątpić. Musiał zmienić szkołę, na taką,
która była przystosowana dla dzieci niepełnosprawnych. Nie lubił tej szkoły. Z trudem zaczął chodzić na lekcje, a to też dopiero
w listopadzie. Wówczas, wszyscy w klasie
mówili o zbliżających się mikołajkach.
Pani Wychowawczyni zaproponowała na lekcji dyskusję na temat: „Czy
wierzymy w Świętego Mikołaja?”
Paweł,
w sposób niezamierzony, krzyknął niemal – „Ja
nie wierzę!”. Pani zapytała dlaczego
tak uważa. Odparł, że gdyby Święty
Mikołaj istniał, to na pewno nie pozwoliłby, aby on, Paweł, jeździł teraz na
wózku inwalidzkim. Wówczas włączyły się inne
dzieci. „Przecież Mikołaj nie jest od takich spraw. Mikołaj daje prezenty, nie miesza się w
sprawy twojego zdrowia. Zobacz, każdy z
nas w tej szkole jest w jakiś sposób niepełnosprawny. Jeśli chcesz powrócić do zdrowia, wnieś
prośbę do innego świętego!”.
„Ale czy prezentem mogłoby być zwycięstwo w
zawodach pływackich?” - zapytał Paweł.
Wówczas pani Wychowawczyni spytała, czy ktoś prosił Świętego Mikołaja o inne
prezenty niż zabawki czy słodycze. Nikt się nie odezwał, a później Ewa,
koleżanka z klasy Pawła powiedziała: „Ja podejrzewam, że dla mnie prezenty kupuje babcia,
a tata mi je kładzie przy łóżku jak zasnę”.
Część dzieci protestowała, inne się zgadzały, a sprawa proszenia
Mikołaja o prezent w postaci sukcesu w jakimś sporcie, została przemilczana.
Po
powrocie do domu Paweł oświadczył, że nie napisze w tym roku listu do Świętego
Mikołaja. Na pytanie mamy: „dlaczego?”, odpowiedział: „Prezentu, na którym mi zależy nie dostanę
ani od niego, ani od was. Zresztą nie
wierzę w Świętego Mikołaja”. Rozmowa
urwała się. Paweł nie napisał
listu. Idąc spać wieczorem, przed mikołajkową
nocą, rozmyślał jednak o tym, jakie chciałby dostać prezenty. W końcu doszedł do wniosku, że byłby bardzo
szczęśliwy gdyby Święty Mikołaj spełnił jego trzy życzenia:
1. Zwycięstwo w zawodach pływackich
2. Zwycięstwo w wyścigu rowerowym
3. Zwycięstwo w slalomie na nartach.
„No tak – myślał – ale przecież Święty Mikołaj nie jest od takich prezentów. Mógłbym dostać czekoladę, albo klocki Lego,
ale to nie jest mi potrzebne. Zresztą
wcale go nie ma.” Zaczął płakać i w końcu
zasnął.
Obudziło
go uczucie zimna. W pokoju panował
półmrok, rozświetlony jakby niebieskawym światłem. Paweł zadrżał. Ktoś siedział w fotelu, obok jego łóżka.
Czerwony kubrak, czerwona czapa, długa siwa broda, sumiaste wąsy,
półprzymknięte oczy, okulary opadające na wydatny nos. Na twarzy rysowało się wyraźnie zmęczenie.
W
końcu niespodziewany gość, wcale nie patrząc na Pawła, odezwał się:” Nie napisałeś do mnie listu”. Głos był chropowaty, zmęczony i - choć z nutą
pretensji - to jednak wyczuwało się w nim życzliwość.
Paweł
milczał dłuższy czas, w końcu odparł.” Bo
w ciebie nie wierzę”.
„A jednak jestem. Mimo ciężkiej nocy, najcięższej jaką miałem
od roku” – odparł Święty Mikołaj.
„Ale i tak nie
mógłbyś spełnić życzeń, które mam.”
„Niektóre z życzeń
można uznać za prezenty”
– zachęcił go Mikołaj.
Paweł
wymienił swoje trzy życzenia. Mikołaj zasępił
się. Okulary opadły mu jeszcze bardziej
na nos. Milczał. Zdjął czapkę i zaczął się nią wachlować. Wreszcie przytaknął i dodał.: „Można to uznać za prezenty… ale będzie to… niestety
nietrwałe.”. Po czym niemal natychmiast
zaczął znikać, przyjmując coraz bardziej mgliste kształty.
„Nietrwałe?” – zaczął szybko zastanawiać
się Paweł. Ale Mikołaja niemal już nie
było widać.
„Czekaj – zawołał wtedy Paweł – mam jeszcze jedno, czwarte życzenie. Ono jest najważniejsze. Chcę po prostu znowu mieć zdrowe nogi”.
Z
mgły dobiegła go cicha odpowiedź: „Tego życzenia
nie mogę spełnić. Ale jest inny święty, który – że się tak wyrażę
– ma wobec mnie dług wdzięczności.
Nazywa się ojciec Pio. Zwrócę się
do niego z twoją prośbą i zobaczymy”.
Mikołaj zniknął.
Paweł
przykrył się kołdrą pod samą szyję.
Nadal było mu chłodno. Zegar wskazywał
piątą nad ranem. Paweł wpatrywał się w fotel. Był pusty.
Wszystko mu się zdawało. Ot,
senne marzenie. Znowu zasnął.
Gdy
się obudził, zobaczył tatę krzątającego się po jego pokoju.
„Wstawaj, za pół
godziny musimy wyjść, chyba, że chcesz się spóźnić na zawody” – powiedział tata.
„Tato, ale przecież
ja nie chodzę!” –
krzyknął Paweł.
„Wstawaj, nie ma
czasu na żarty”
– powiedział tata i wyciągnął Pawła z łóżka.
Paweł stał na własnych nogach, po czym zrobił dwa kroki, przysiad, podskok.
„A więc minęło… „ - pomyślał.
Dotarli
na basen. Najpierw były kwalifikacje do
zawodów. Trener Robert uspokajał: „Nie
musisz być pierwszy w kwalifikacjach, ale nie możesz zająć miejsca niższego niż
czwarte”.
Stanęli
na stopniach startowych. Paweł rozejrzał się. Sześciu chłopców. Znał ich z innych zawodów pływackich. W tym Niepokonanego Adama i Krzysia-wicemistrza
(Krzyś wiecznie zajmował drugie miejsce).
Tych dwóch Paweł jakoś nigdy nie mógł wyprzedzić. Ale przypomniał sobie, że w kwalifikacjach ma
z nimi nie rywalizować. Ma zachować siły
na trzy kolejne wyścigi: ćwierćfinał, półfinał i finał. Teraz wystarczy mu
trzecie, nawet czwarte miejsce.
Czuł
się świetnie. Silny jak nigdy.
Gwizdek,
start, skok do wody (żadnych gałęzi na szczęście), równe i solidne tempo,
kontrola gdzie są przeciwnicy. Adam od
razu z przodu, za nim Krzysiek-wicemistrz, za nimi Paweł i tak aż do mety.
Trzeci - czyli zakwalifikował się do kolejnego etapu – ćwierćfinałów.
Ćwierćfinały. Tu już startuje w grupie innych chłopców. „Z
Adamem i Krzysiem spotkacie się pewnie w finale, o ile oni przejdą przez swoje ćwierćfinały
i półfinały. Teraz musisz być najdalej
trzeci”.
Znowu
start, skok do wody, płynie. Z przodu
tylko jeden chłopiec, ale przed metą wyprzedza go jeszcze drugi. Paweł znowu dopływa trzeci. Wystarczy - wchodzi do półfinału.
Pan
Robert mówi: „Świetnie, kontrolowałeś
cały czas sytuację, ale teraz półfinał.
Z szóstki która bierze udział w twoim półfinale, tylko dwóch wchodzi do
finału. Będą też dwa kolejne starty półfinałowe. Z każdego kwalifikuje się tylko dwóch
najszybszych. W finale wystąpi sześciu chłopców,
którzy zwyciężyli lub zajęli drugie miejsca w swoich półfinałach.”
Tym
razem Paweł nie wytrzymał. Popłynął
najszybciej jak potrafił Z przewagą
blisko dwóch metrów wygrał swój półfinał.
„I po co?! - krzyczy trener Robert – po co tyle wysiłku?. Teraz
nie będziesz miał siły na finał.
Mówiłem, że wystarczy drugie miejsce!”
Trener
jest niby zły, a jednocześnie bardzo dumny.
Podchodzą do niego inni trenerzy, dopytują o Pawła, o techniki szkolenia,
pokazują go innym zawodnikom, podkreślają, że będzie bardzo groźnym rywalem w
finale.
Do
finału kwalifikują się jeszcze inni chłopcy z dwóch pozostałych wyścigów
półfinałowych.
W
finale jest Paweł, Niepokonany Adam, Krzysiu-wicemistrz, oraz Patryk, Krzysio
Dwa i podobno wschodząca gwiazda polskich pływaków – Staś, który wygrał swój
półfinał w czasie lepszym o blisko 0,2 sekundy od czasu Pawła.
„Niedobrze” - myśli Paweł. W swoim półfinale płynął najszybciej jak
potrafi. „No trudno, będę musiał popłynąć jeszcze szybciej.”
Finał
stylem dowolnym na 100 metrów. Zawodnicy
stają na stopniach startowych, szykują się do skoku, gwizdek, start, trzeba
przepłynąć dwa baseny po 50 metrów. Na pierwszych dwudziestu metrach prowadzi
Adam, za nim Wschodząca Gwiazda, za nim Krzysio Dwa, później Krzysio-wicemistrz,
a dopiero na piątym miejscu na
zewnętrznym torze Paweł. Paweł wkłada w
wyścig maksymalny wysiłek, ale nie może tamtych dogonić. „O nie, nie …„ -myśli – „jak
nie teraz, to nigdy!”
Nagle
na swoim torze, może o jeden metr przed nim widzi żabę, która odwraca się do
niego i mówi: „Nie patrz na tamtych, po
prostu mnie goń”. I zaczyna uciekać Pawłowi, ale nie żabką tylko
kraulem. Paweł złości się. Co za sprawa dogonić żabę - ale niestety, nie
może, żaba cały czas przyspiesza. Płynie
pięknym, technicznym, dynamicznym kraulem.
Jej łapki kręcą się w tempie
wiatraka. Żaba cały czas utrzymuje przewagę
nad Pawłem, dopływa do końca pierwszego basenu, robi wspaniałą zwrotkę, przepływa
Pawłowi pod brzuchem i na kolejnym odcinku znowu jest metr przed nim. Paweł płynie jak oszalały. Jest naprawdę
rozgniewany. Myśli tylko o żabie: „Dopadnę
cię – zrobię z ciebie żabie udka”- odgraża się w myślach. To jednak nie pomaga. Żaba jakby odgaduje jego koszmarne (wobec
niej) zamiary i wręcz przyspiesza, zwiększa dystans. „I tak
cię dopadnę!” - warczy Paweł – „Żabie
Udka !!!”. I rzeczywiście, w końcu dotyka wskazującym palcem jej tylnej
nogi. Zatrzymuje się. Tylna noga okazuje się końcem basenu. Koniec wyścigu.
Słyszy
krzyki, brawa, wrzawę, ktoś klepie go po czepku, ktoś pomaga wyjść z
basenu. Mama cała w łzach i uśmiechach,
pan Robert z miną pawia, tata z pięścią uniesioną w górę w geście zwycięstwa.
„Jesteś pierwszy,
pierwszy!” –
krzyczy trener Robert.
Paweł
rozgląda się. Podchodzi do niego
Adam. W końcu pokonany. „Gratuluję”
– mówi i patrzy na Pawła z podziwem. Z
boku zerka nań Staś. Wschodząca Gwiazda
niedowierza. „Jak mogłeś uzyskać taki czas ?” – pyta Pawła – „To najlepszy wynik w tym roku w Europie w naszej kategorii wiekowej.”
Paweł
zastanawia się chwilę po czym odpowiada: „Po
prostu goniłem żabę”.
Pod
tym tytułem ukazuje się sprawozdanie z zawodów w internetowej gazecie wraz ze
zdjęciem uśmiechniętego Pawła.
Paweł
kładzie się spać szczęśliwy jak nigdy.
Gdy się budzi, są już z rodzicami w pensjonacie w górach. Paweł nawet
nie wie, kiedy tu przyjechali. Wszystko
toczy się w oszałamiającym tempie. A popołudniu odbywają się mistrzostwa dzieci w wieku do lat
12 w slalomie gigancie.
„Święty Mikołaj to jest jednak niezwykły gość” – myśli Paweł.
Wspaniała
zima, świetne warunki śniegowe, doskonale przygotowany długi i stromy zjazd. Paweł
bierze udział w pierwszym zjeździe.
Poprzez kolejne, świetnie pokonane etapy, kwalifikuje się do finałowego zjazdu. Ale w chwili rozpoczęcia finałowego wyścigu
nagle odczuwa osłabienie. Wówczas
pojawia się żaba na nartach i w czerwonej czapeczce krzycząc – „po prostu mnie dogoń!”. I Paweł krzycząc
coś o żabich udkach pędzi za żabą na złamanie karku. Ale żaba wspaniale mija kolejne tyczki,
doskonały styl godny największych mistrzów, pokaz doświadczenia i
sprawności. Jednak Paweł niemal zrównuje
się z nią na mecie. Żaba rzuca mu czapką
w oczy i znika. Znowu zwycięstwo - Pawła
(choć może i jednak żaby).
Po
zawodach Paweł świętuje z rodzicami zwycięstwo.
Jedzą pizzę, tort, idą do kina, wreszcie idą spać do wygodnych łóżek. Lecz kolejnego ranka Paweł znowu budzi się w
innym miejscu. Okazuje się, że są nad
morzem. Trochę to Pawła niepokoi, bo
znowu w cale nie pamięta podróży, a poza tym pora roku nagle zmieniła się z zimy w lato. Nie ma jednak czasu na dalsze rozważania, bo
okazuje się, że za godzinę uczestniczy w wyścigu rowerowym dookoła nadmorskiego
miasteczka. Początkowo Paweł wlecze się
w ogonie peletonu kolarzy, ale przy pierwszym dłuższym podjeździe odczuwa
przypływ wielkiej energii i przesuwa się na czoło. O zwycięstwo walczy z najlepszymi kolarzami,
którzy utrudniają mu zadanie blokując go przy każdej próbie wysunięcia się na
pierwsze miejsce. Wtedy pojawia się żaba, która lawiruje na deskorolce (bo nie
znalazła odpowiedniego dla siebie roweru) między kolarzami, a oni odsuwają się
nie chcąc jej rozjechać. Wykorzystuje
ten moment Paweł i pędzi za żabą. Po
chwili pierwsza jest żaba, a Paweł zaraz z nią.
I tak aż do mety.
Po
wyścigu Paweł wchodzi na najwyższy stopień podium. Dostaje kwiaty, bidon, i żółtą koszulkę z
napisem „Lider wyścigu nadmorskiego”.
Na pytanie dziennikarzy jak tego dokonał odpowiada, jak zwykle szczerze: „po prostu goniłem żabę!.”
Wspaniałe
dni, wspaniałe wydarzenia, Paweł jest szczęśliwy. Życie to pasmo sukcesów i zwycięstw. Wszyscy
go chwalą. Jest w doskonałej
formie. Nagle znowu pojawia się ta żaba. I pyta: „Ale
Paweł jak ty mogłeś tego dokonać z niesprawnymi nogami. Jak nie mogąc ruszać nogami wygrałeś te wszystkie
zawody?”
„Ależ ja nie mam
niesprawnych nóg
- odpowiada Paweł – mogę skakać, jeździć
na rowerze, pływać”.
Wtedy
żaba zaczyna pokazywać mu coś łapką w dół, coraz bardziej natarczywie. Paweł nie chce spojrzeć, ale żaba otwiera paszczkę
i zaczyna piszczeć, pisk narasta. Paweł w końcu patrzy w dół i znajduje to,
czego się tak bardzo obawiał. Leży na łóżku, ma odkryte, powykręcane nogi.
Strasznie chude. Brak w nich mięśni -
nie może nimi poruszyć. Nie może ruszyć nawet najmniejszym palcem u stopy. Są jak dwa obce przedmioty, nad którymi nie ma
żadnej kontroli. „Jak na takich nogach mógł wygrać te zawody?” - zaczyna krzyczeć, płakać, nie chce się
zgodzić, że zawody nie były prawdziwe, że wszytko było tylko snem.
Ktoś
szarpie go za ramię, Paweł otwiera oczy.
Jest wczesny ranek. Dzień Świętego Mikołaja. 6 grudnia.
„Synku co się
dzieje?” – pyta
zaspanym głosem tata.
„Tato, czy ja mogę chodzić” ? - odpowiada pytaniem Paweł i jednocześnie
odkrywa kołdrę. Nogi są, jak w końcówce
snu, powykręcane, chude i bez mięśni.
Tata nic nie opowiada.
Paweł
zakrywa kołdrę i milczy.
„Patrz, co
przyniósł ci Mikołaj”
– mówi nagle Tata i podaje Pawłowi czekoladę i zestaw klocków Lego z
elektrycznym pociągiem.
„Nie ma Świętego
Mikołaja !”–
odpowiada Paweł i odwraca się do ściany.
„Wszystko było tylko snem.”
Mijają
kolejne dni. Zbliża się Boże Narodzenie.
Wreszcie jest Wigilia. Jedzą z rodziną
pyszną kolację, śpiewają kolędy, patrzą na a pięknie przystrojoną choinkę. Paweł dostaje prezenty. Niby się uśmiecha, ale tak naprawdę jest
smutny. Nie pójdzie tej zimy ani na
łyżwy ani na narty. Nie może chodzić.
W
Wigilijną noc Paweł znowu budzi się od przenikliwego zimna.
W
fotelu siedzi Święty Mikołaj. Cały w niebieskiej
poświacie. Tym razem uśmiechnięty.
Zadowolony. Czerstwy.
„Chyba będzie
dobrze” – mówi
do Pawła – „ale sam musisz poprosić Ojca
Pio o wstawiennictwo do Boga w intencji twojego zdrowia.”
„Ale jak mam
poprosić?” - pyta
Paweł.
„Z głębi serca
synu, z głębi serca, tak jak czujesz”
– odpowiada Święty Mikołaj i rozpływa się w mroku nocy.
Paweł
długo jeszcze patrzy w fotel, po czym zaczyna się modlić do Ojca Pio o wstawiennictwo
u Boga za swoje zdrowie. Modli się tak, jak czuje i wierzy w to tak silnie, jak w zwycięstwo w zawodach z życzenia
do Świętego. Mikołaja. Nagle widzi, że porusza dużym paluchem u lewej
stopy. Później jest to samo u
prawej. Szczypie się z całej siły w
rękę. Oj boli. To nie
jest SEN!
Krzyczy
i krzyczy. Z radości. Zapala lampkę przy łóżku. Czuje, że ma nogi. Pierwszy raz od wypadku.
Do
pokoju wbiegają rodzice i młodsza siostra.
„Co się stało ?” – pyta przestraszona mama.
„Mamo zobacz mogą
ruszać palcami u stóp!”
Mama
i tata patrzą. Nie wierzą. Dotychczas
Paweł nie mógł ruszać palcami. Lekarz twierdził,
że jeśli kiedykolwiek miałaby się zacząć poprawa stanu zdrowia Pawła, to właśnie
od ruchu palców w stopach, ale tego niestety nie należy się spodziewać. No
chyba, że nastąpi cud.
„Cud” – powiedziała Mama – „jednak nastąpił”.
„To właściwie za
sprawą Świętego Mikołaja – no dzięki jego pomocy i Ojca Pio” – mówi Paweł.
„Ale przecież nie
wierzysz w świętego Mikołaja.”
„Teraz już wierzę.”
Później
minęło jeszcze wiele tygodni rehabilitacji, bólu, uciążliwości i stopniowego
powrotu do sprawności.
Ale
kolejnej wiosny Paweł znowu zainaugurował sezon pływacki w stawie. Tym razem jednak nie skakał z mostku tylko
ostrożnie wszedł do wody. W ramach inauguracji
oczyścili z tatą staw z gałęzi i większych kamieni. A że deszcze dopisały, to w stawie znowu było
pełno wody.
Gdy
Paweł zaczął wreszcie spokojnie pływać (po zakończeniu prac porządkowych) zobaczył
sunącą doń z naprzeciwka żabę. Zatrzymała się o kilka centymetrów od jego
oczu. Paweł też się zatrzymał i patrzył na nią.
To ta żaba, z jego snów. Ale
prawdziwa.
Miał
uczucie, że żaba jest zadowolona z jego widoku, że cieszy się, że wrócił do
zdrowia, że wie co się stało, a w jej spojrzeniu jest życzliwość.
„O tak” - pomyślał Paweł – „nigdy nie zjem żabich udek” – po czym
delikatnie wziął żabę na rękę. Żaba nie uciekała.
„Jeszcze ją pocałuj!” – zawołał z brzegu Tata.
„Właśnie” - dodała siostra Julia – „może zmieni się w księcia!”
„O nie !”– oburzył się Paweł i z
powrotem wypuścił żabę do wody.
A
w grudniu, dzięki wielkiemu uporowi i poświęceniom, wziął udział w zawodach
pływackich. Zajął wprawdzie tylko
trzecie - lub aż trzecie - miejsce, ale
to właśnie jemu najbardziej gratulowano.
Bowiem widzowie znali historię jego wypadku, cudu
i wielomiesięcznego powrotu do zdrowia.
Oczywiście pojawiło się także pytanie, jak mógł zająć tak dobrą lokatę,
skoro wrócił do trenowania raptem kilka miesięcy wcześniej?
Chyba
wiecie już co odpowiedział Paweł.