Rozdział 1 - Mapa
Daleko, daleko,
za czterema polami, dwiema łąkami i trzema pagórkami, w małym miasteczku, o
nazwie trudnej do zapamiętania, nieustannie padał deszcz.
Mieszkańcy
tego miasteczka już bardzo długo wyczekiwali końca deszczu. Niestety nadaremno. Może to jakaś kara ? - zastanawiali się
dorośli.
A może to
nagroda? – myślały kaczki i ryby.
Deszcz bardzo
przeszkadzał w najważniejszych sprawach.
Nie można było pograć w piłkę ani jeździć na rowerze. I nikt nie miał ochoty pracować. A deszcz był niekiedy tak znaczny, że do pracy,
przedszkola czy szkoły trzeba było płynąć łódką. A że nie wszyscy mieli łódki, więc i niewiele
dzieci docierało do szkół i przedszkoli. Dla niektórych dzieci była to zresztą istotna
zaleta deszczu, choć niekoniecznie dla ich rodziców. Co gorsza, można było chodzić tylko w
kaloszach. Ale sklepikarze sprzedali już
wszystkie kalosze, a nowych nie miał kto zrobić, bo przecież nikt nie miał
ochoty pracować. Trzeba też było
wszędzie brać ze sobą parasolkę, a to przecież takie niewygodne - trzymać nad
głową parasolkę.
W miasteczku tym mieszkał jednak
chłopiec, któremu tak sprzykrzył się deszcz, że postanowił zrobić wszystko, aby
deszcz przestał wreszcie padać. Chłopiec
ten miał na imię Piotrek (jak Piotruś Pan) i zawsze miał czyste zęby (może
dlatego, że bez przerwy padał deszcz, a on zwykle chodził z otwartą buzią). Piotrek miał lat 10 i był już w zasadzie
całkiem duży, nie dość jednak duży, aby wiedzieć, jak tu poradzić sobie z
deszczem. Chodził smutny całymi
dniami. Pewnego razu spotkał na swej
drodze (całej w wielkich kałużach) starą babuleńkę.
- Hej,
chłopcze, zobacz jaka jestem mokra – powiedziała babuleńka – muszę całymi
dniami kłócić z moją rodziną, kto wychodzi na dwór po jedzenie. Jestem biedna, nie mam ani parasolki ani
łódki, nie oddałbyś mi chociaż swojej parasolki?
Chłopcu żal
zrobiło się siwej staruszki i choć miał tylko jedną parasolkę (i to czarną z
namalowanym piłkarzem) oddał parasolkę babuleńce. Oddając powiedział tak:
- Masz babciu.
Mi i tak już jest niepotrzebna, bo mam
kaptur.
Ta zaś
spytała:
- A coś taki
smutny?
- To przez ten
deszcz – odpowiedział Piotrek – chciałbym, aby już przestał padać. Ale nie wiem jak to zrobić, mam dopiero 10
lat.
-Hmm –
zadumała się staruszka – kiedyś dawno temu, kiedy mój dziadek był jeszcze
chłopcem (takim jak ty teraz), też podobno strasznie padał deszcz. I wtedy najstarsi mieszkańcy uradzili, że to
Król Deszczu pomylił chyba deszczowe krany i nad naszym miasteczkiem kranu w
ogóle już nie zakręca. Wówczas mój
dziadek zgłosił się na ochotnika, że uda się do Króla Deszczu i poprosi o
zakręcenie deszczowego kranu. Burmistrz
miasteczka dał mu starą mapę, którą przechowywał w specjalnej skrzyni w
Urzędzie Miasta. Na mapie była droga do
krainy Króla Deszczu. A podróż była
długa i niebezpieczna, ale na szczęście dziadek dotarł do Króla Deszczu i
uprosił go o zakręcenie deszczowego kranu nad naszym miasteczkiem. Okazało się, że Król Deszczu ma tyle
miasteczek do podlewania i tyle kranów z deszczem, że niektórych zapomina co
pewien czas zakręcić, a inne znowu stale trzyma zakręcone. Stąd jedni skarżą się na susze, a inni na
powodzie. Ale dziadek potem mówił, że
Król to straszny śpioch i zapomina niekiedy o swojej pracy.
- Też bym
poszedł do Króla Deszczu gdybym miał taką mapę – odparł Piotrek.
Wówczas
staruszka wyjęła z torby kawałek bardzo starego papieru oprawionego w folię i
podała Piotrkowi.
– To jest ta
mapa. – powiedziała.- A skoro zamierzasz iść, masz tu jeszcze cztery
czekoladowe ciasteczka, które dadzą Ci siłę na tę długą i niebezpieczną
wyprawę.
Rozdział 2 - Podróż
Nazajutrz
Piotrek oświadczył swoim rodzicom:
- Nie boję się
deszczu. Pójdę do Króla Deszczu i powiem mu, żeby zakręcił deszcz.
Rodzice mocno
protestowali, ale potem zrozumieli, że ich syn nie ustąpi, więc pozwolili
chłopcu iść. Piotrek podziękował
rodzicom i wyruszył w daleką drogę.
Oczywiście,
przed wyjściem założył płaszcz z kapturem i kalosze, wziął plecak z ubraniem na
zmianę, ulubioną książką o psie-zombie, trochę chleba, gumy do żucia, dwa
lizaki, paczkę paluszków, śpiwór, tablet z grami i oczywiście cztery
czekoladowe ciasteczka, które otrzymał od babuleńki.
Idąc szybkim
krokiem rozgrzał się, bo na początku było mu zimno od tego deszczu i ze strachu
przed podróżą. Idąc rozmyślał też, co
powie Królowi Deszczu, bo przecież nie mógł wrzasnąć na Króla, że ma zakręcić
deszcz.
Szedł wiele
dni przez mokre pola i łąki, aż dotarł do ogromnego lasu. Las był mroczny i wilgotny. Tu i tam coś trzaskało, popiskiwało, coś
wyło. Oj, nie czuł się Piotrek dobrze w
tym lesie. Gdy minął wielki, stary dąb
usłyszał, że ktoś go goni. Gdy odwrócił
się zobaczył wielkich ludzi z brodami w brzydkich kapeluszach, którzy coś do
niego nieuprzejmie wykrzykiwali. Najwyraźniej
chcieli mu zabrać plecak, a może też płaszcz i kalosze. Uciekał więc Piotrek co tchu, a że w szkole
miał lekcje biegania, więc biegł naprawdę szybko. A zbóje ciągle za nim. Słabł już Piotrek, ale przypomniał sobie o
czekoladowych ciasteczkach. Zjadł jedno
w biegu i poczuł się zaraz szybki i silny jak nigdy. Wkrótce też zbóje przestali go gonić, tym
bardziej, że ten pierwszy i największy zgubił w czasie tej pogoni swój kapelusz
i się tym bardzo zmartwił.
Piotruś dalej biegł przez
las. Wkrótce jednak zupełnie zgubił
drogę, którą powinien iść, aby dojść do Króla Deszczu. Następnego dnia dotarł nad wielką rzekę. Nie wiedział jak ma przez nią przejść. Stał nad rzeką i płakał. Wtedy jednak zobaczył, że leci do niego jakiś
dziwny, wielki stwór, podobny trochę do ptaka, a trochę do dinozaura. Stwór wylądował obok Piotrka i zapytał:
- A co tak
pięknie pachnie?
Zdziwił się
Piotrek bardzo, bo jeszcze nie widział zwierzęcia, które by mówiło.
- Ty mówisz? -
zapytał stwora.
- Naturalnie –
odparł stwór – mam już dziesięć tysięcy lat, wystarczyło, aby nauczyć się
mówić.
- Czy teraz
mnie zjesz? – zapytał ze strachem Piotrek.
- Hmmm – nie –
odparł stwór – bo to nie ty tak pięknie pachniesz, tylko coś co masz w plecaku.
- Pewnie
czekoladowe ciasteczko – powiedział Piotrek i pokazał ciasteczko stworowi.
- O tak –
odparł stwór wkładając w ciasteczko wielki nochal.
- Oddam ci to ciasteczko
jak weźmiesz mnie na grzbiet i przelecisz ze mną na drugą stronę tej rzeki.
Stwór zgodził
się, posadził Piotrka na grzbiecie i polecieli.
Jak się
nazywasz ?– zapytał Piotrek stwora gdy już byli na drugim brzegu.
Mówią na mnie
Zęboskrzydły – odparł stwór.
Podziękował Piotrek
Zęboskrzydłemu i ruszył w dalszą drogę. Po
wielu dniach dotarł nad morze albo nad ocean.
Sprawa nie jest pewna, bo z miejsca, gdzie Piotrek patrzył na wielką
wodę, nie mógł ustalić czy to morze, czy już ocean. Tak czy inaczej, drugiego brzegu nie było
widać.
- No to koniec – pomyślał Piotrek
– nie przepłynę tego morza. Położył się na piasku i zasnął. Był bardzo zmęczony. Spał długo, pewnie dwa dni i noce dwie, gdy
nagle poczuł, że ktoś go szarpie za ramię. Gdy otworzył oczy zobaczył pana w
biało-niebieskiej czapce i granatowym mundurze.
- Kim pan jest
? – zapytał Piotrek
- Jestem
Kapitan Chudzielec – odparł bardzo chudy pan w biało-niebieskiej czapce – i
szukam kucharza okrętowego, gdyż wybieram się tym oto statkiem za morze. Umiesz gotować chłopcze?
Mama nauczyła
Piotra robić jajecznicę i naleśniki, a tata gotować parówki i parzyć herbatę,
odpowiedział więc Piotrek szczerze:
- Umiem robić
jajecznicę i naleśniki, gotować parówki i parzyć herbatę.
- To doskonale
– ucieszył się Kapitan Chudzielec – na śniadanie będzie jajecznica, na obiad
parówki a na kolację naleśniki. Jeśli załodze znudzi się to menu, przygotujesz
parówki na śniadanie, na obiad naleśniki a na kolację parówki z herbatą.
I tak Piotrek
został kucharzem na statku Kapitana Chudzielca. Nikt już nie pamięta ile Piotrek przez morze
płynął, wiadomo jednak, że pewnej nocy statek został porwany i zniszczony przez
huragan, a Piotrek obudził się później na piasku z kawałkiem deski pod
palmą. Na szczęście przetrwał też plecak
i mapa. Zjadł Piotrek czekoladowe
ciasteczko i ruszył w dalszą drogę.
I znowu Piotrek szedł bardzo
długo. Ciągle było bardzo gorąco, drzewa
były suche, krzaki i kwiaty niewielkie i brzydkie, a wszędzie leżał
piasek. Któregoś wieczora Piotrek dotarł
do jakiejś wioski. W wiosce tej, mimo
słonecznej pogody, wszyscy byli bardzo smutni.
Nikt nie grał w piłkę ani nie jeździł na rowerze, nikt też nie nosił
kaloszy. W ogóle wszyscy chodzili boso i mieli czarną skórę. Zaproszono Piotrka do szałasu wodza. Wódz nazywał się HulaKumOh, miał duże kółko w
nosie, dzidę w ręce i czapkę z trawy na głowie.
- Co tu robisz? – zapytał Piotrka
wódz HulaKumOh
– Szukam Króla
Deszczu, bo u nas ciągle pada i chcemy, żeby Król Deszczu zakręcił deszcz nad
naszym miasteczkiem – odpowiedział Piotrek.
- Hohoo,
odważny z ciebie chłopiec – powiedział wódz -
z naszej wioski nikt nie odważył się na taką podróż, ale skoro już
idziesz poproś Króla Deszczu, aby nad naszą wioską odkręcił kran z deszczem, bo
u nas wszystko już wyschło i nic nie chce rosnąć.
- Dobrze -
zgodził się Piotrek.
- Masz tu
jeszcze pierścień magiczny – powiedział wódz – gdy już zejdziesz z Lodowej
Góry, na której mieszka Król Deszczu, przejdziesz przez pustynię RamTamTam i
miniesz czerwone drzewo, spotkasz diabła, który spróbuje zmienić cię w kamienny
posąg. Wówczas przekręć ten pierścień wokół palca i krzyknij – „Z-myszkuj się”
– a wtedy diabeł zmieni się w myszkę, która ci już nic złego nie zrobi.
Wódz dał
Piotrkowi wodę w dzbanku i naleśniki z serem na dalszą podróż i wskazał gdzie
dalej Piotrek ma iść.
- Widzisz tam
daleko wystający z chmur czubek Lodowej Góry.
- Ten co
prawie dotyka nieba? - spytał Piotrek
- Tak. Tam
masz właśnie iść.
Rzeczywiście –
na mapie, którą dostał Piotrek od babuleńki, narysowana była góra, na której
miał mieszkać Król Deszczu.
Piotrek wyjął ze swojego
plecaczka lunetę, żeby przyjrzeć się Górze lepiej i zobaczył, że Góra cała jest
pokryta śniegiem. Bardzo go to zdziwiło,
bo przecież było tak okropnie gorąco, ale potem pomyślał, że to pewnie był
sztuczny śnieg.
Rozdział 3 Lodowa Góra
Rano, gdy tylko Piotrek się obudził
i zjadł skromne śniadanie, ruszył w dalszą drogę do Lodowej Góry.
Po wielu dniach wyczerpującego marszu,
udanej ucieczce przed lwami, i klęsce w bitwie z mrówkami, doszedł do podnóża
Góry. Była ogromna, a szczyt niknął w
chmurach. Im wyżej Piotrek się wspinał, tym
było zimniej, aż w pewnym momencie pojawił się śnieg.
Długo szedł Piotrek na szczyt. Gdy był już bardzo wysoko, otoczyły go
chmury. Zupełnie biedak pobłądził, ale
wtedy usłyszał straszne chrapanie.
Poszedł w kierunku owego chrapania i zobaczył grubego pana w niebieskim płaszczu, zrobionym
z wody i słońca. Pan miał siwą brodę, w
której gniazdo uwiły jaskółki, a na głowie koronę z sopel lodu ozdobioną
zielonymi gwiazdkami. I spał smacznie w
wygodnym białym fotelu. To był Król
Deszczu.
- Królu ! – zawołał Piotrek –
Obudź się!.
Król obudził się i przetarł oczy.
- O co chodzi malcze ? – zapytał
sennie.
-W naszym miasteczku ciągle pada
deszcz, a w wiosce wodza HulaKumOh jest susza.
- Ohoo – zdziwił się Król –
zasnąłem, a śnieżne stworki, które pomagają mi zakręcać i odkręcać deszczowe
krany są bardzo niemądre i zapominalskie i pewnie wszystko pomyliły.
Wiadomo było, że jak Król Deszczu
zaśnie to spać potrafi cały rok.
- Musiałem długo spać i dlatego w
jednych miejscach ciągle pada a w innych jest susza – dodał Król. - Ale nic się nie martw – zaraz wszystko
naprawię.
Wtedy biały fotel wzbił się w
powietrze i zniknął w chmurach, ponad szczytem Lodowej Góry. Po pewny czasie Król wrócił i powiedział, że
już wszystko naprawione.
- Muszę Ci się przyznać do pewnej
słabości – powiedział jeszcze do Piotra – otóż bardzo lubię spać. Mam piękne sny, w których raz jestem rycerzem,
innym razem smokiem, a czasem nawet burzową chmurą. Po prostu żal mi się budzić. Niemniej będę się teraz raczył słonecznym
nektarem, i postaram się długo nie zasnąć.
Wracając – dodał Król - musisz
zejść z drugiej strony Góry, bo z tej strony, którą wszedłeś będą spadały zaraz
lawiny. Ale z drugiej strony Góry
mieszka Yeti Obżartuch. Pamiętaj, aby go
nie obudzić. Jeśli go zbudzisz, to
uratujesz się tylko jak zdążysz zbiec na zieloną łąkę leżącą u stóp tej Góry. Yeti Obżartuch jest groźny tylko na śniegu. Boi się wbiec na łąkę, bo myśli, że się
rozpuści, jak z tego śniegu zejdzie.
Uważa, że sam jest zrobiony ze śniegu. Nie możesz mu też wierzyć. Będzie dla ciebie miły i zaproponuje ci różne
gry i zabawy, bo jest bardzo samotny i szuka przyjaciela, który z nim
zamieszka. Jeśli jednak go posłuchasz,
to zostaniesz z nim na zawsze.
Podziękował Piotrek Królowi Deszczu
i ruszył w dalszą drogę. Schodził po
cichu z Góry, ale niestety w pewnym momencie przewrócił się na śniegu i głośno
krzyknął, bo stłukł sobie łokieć. Krzyk
obudził Yetiego Obżartucha, który zobaczył Piotrka i sympatycznie zapytał:
- Co powiesz na partyjkę
szachów?
Piotrek chętnie zagrałby w
szachy, bo chodził w szkole na kółko szachowe, ale pamiętając przestrogę Króla
Deszczu odparł:
– Nie mogę, wracam do domu, bardzo już tęsknię
za rodzicami, a oni się pewnie o mnie martwią.
Wtedy Yeti Obżartuch ryknął ze
złością i rzucił się biegiem w stronę Piotrka, Piotrek zaś zaczął uciekać.
Znowu zjadł czekoladowe
ciasteczko i biegł bardzo szybko, aż dobiegł do zielonej łąki, pewny, że tu już
Yeti go nie złapie. Ale łąka okazałą się
niewielką plamą zieleni wśród śniegu, który w tym akurat miejscu stopniał od
nadmiernego słońca. Yeti krążył wokół i
mówił:
- Niedługo znowu spadnie śnieg, a
wtedy cię złapię.
Piotrek zastanowił się chwilę i
odpowiedział:
– A może jednak zagramy w szachy
– jeśli przegram zostanę z tobą, a jeśli wygram to pomożesz mi zejść z tej
góry.
- Dobrze – zgodził się Yeti
Obżartuch, który uważał się za szachowego mistrza.
Rozgrywka trwała długo. Yeti
Obżartuch trochę oszukiwał. Rzucił w
Piotrka śnieżką i schował mu wieżę, a później, niby przypadkiem, zjadł dwa
Piotrkowe pionki. Jednak Piotruś, mimo
tych oszustw, zaszachował Yetiego Obżartucha – stawiając królową na głowie jego
króla.
- Tak nie można – oburzył się
Yeti Obżartuch.
- Ależ można – odparł Piotrek –
tym bardziej, że ukradłeś mi wieże.
Zawstydził się Yeti Obżartuch
bardzo i pogodził z przegraną. Zaraz też
wyjął z futrzanej kieszeni narty i pomógł Piotrkowi zjechać na sam dół góry, aż
do wielkiej łąki. Tam popłakał się Yeti
Obżartuch, bo był bardzo samotny. Ale
chciał też pomóc Piotrkowi.
- Zaraz za tymi łąkami zaczyna
się pustynia Ram-Tam-Tam- powiedział -
Słońce spala wędrowców na piasek.
Ale masz tu ode mnie lodową pelerynę.
W nocy idź, a w dzień pod nią odpoczywaj. Przez siedem dni ustrzeże cię od słońca, a później
już się rozpuści. Masz tu także butelkę
wody lodowej. Pij co dzień trzy łyki, to
wystarczy na siedem dni. Później słońce
zmieni cię w piasek. Masz więc siedem
dni na przejście tej pustyni. Na końcu
zobaczysz kamienie, przypominające ludzkie sylwetki. Będzie to znak, że przeszedłeś pustynię.
Dziękuję bardzo – odpowiedział
Piotrek - I nie martw się – dodał, po czym wyjął z plecaka zeszyt i długopis. - To jest prezent dla Ciebie. Możesz rysować różne rzeczy w tym zeszycie lub
napisać do mnie list.
- Świetnie - ucieszył się Yeti
Obżartuch, choć zarówno rysował jak i pisał niezgrabnie, a nadto miał problemy
z ortografią.
Ruszył Piotrek dalej. Szedł najpierw
przez góry, a po wielu godzinach marszu doszedł do pustyni RamTamTam. A tam był tylko piach i piekące słońce. Wkrótce Tomek bardzo się zmęczył i poczuł, że
zaraz wyschnie zupełnie i sam zmieni się w piasek. Wówczas wyjął lodową pelerynę i odpoczywał
pod nią aż do zmroku. Później szedł nocą,
a rano znowu położył się pod lodową peleryną.
Pił też codziennie trzy łyki lodowej wody od Yetiego, aż siódmego dnia
woda się skończyła, a peleryna popękała na małe kawałeczki lodu, które wkrótce
rozpuściły się na piasku. Wówczas
zobaczył kamienie przypominające ludzkie sylwetki. To oznaczało, że przeszedł całą pustynię
Ram-Tam-Tam.
Te kamienie chyba kiedyś musiał
być ludźmi – zastanawiał się Piotrek patrząc na dziwaczne głazy w ludzkich
pozach.
Wkrótce dotarł do czerwonego drzewa, które
było narysowane na mapie i spotkał dziwnego pana z wyłupiastymi oczami, czarną
szpic-bródką i rogami na głowie. Był to
diabeł.
- Witaj Piotrku – powiedział
diabeł – długo już na Ciebie czekam. Gotuję
właśnie zupę. Może się poczęstujesz?.
Spojrzał wtedy Piotrek na swoją
mapę, gdzie przy czerwonym drzewie, zaznaczonym na mapie, napisano ostrzeżenie
- Jak zjesz zupę którą poczęstuje Cię
diabeł zmienisz się w kamień.
Po namyśle Piotrek odpowiedział:
- Nie, dziękuję – rodzice zabronili mi przyjmować
poczęstunków od nieznajomych, bo mogłyby mi zaszkodzić.
Rozzłościł się na to Diabeł nie
na żarty i złapał Piotrka za rękę. Wtedy
Piotrek wyjął z kieszeni pierścień magiczny, który podarował mu wódz HulaKumOh,
przekręcił go na palcu i krzyknął: „Z-kiszkuj się!”.
Roześmiał się na to Diabeł
złośliwie i zapytał:
- Czyżbyś chciał zmienić mnie w
kiszkę?
„Ze strachu pomyliłem zaklęcie” -
pomyślał biedny Piotrek, a Diabeł już łapał go za buzię aby przemocą wlać weń łyżkę
zupy (tak jak to czynili rodzice Piotrka kiedy był mały i nie chciał jeść
kaszki). Wtedy raz jeszcze Piotrek
przekręcił pierścień i krzyknął:” Z-myszkuj się!”– i wnet diabeł zmienił się w
myszkę.
Dalej Piotrek dotarł do wioski
wodza HulaKumOh, gdzie przyjęto go oklaskami. Padła nawet propozycja aby kandydował w
wyborach na nowego wodza, ale Piotrek odmówił, gdyż chciał wrócić do domu. W wiosce zieleniło się od krzewów, drzew i
kwiatów, wyschnięty staw napełnił się wodą, mieszkańcy kąpali się pierwszy raz
od roku i wszyscy już byli weseli. Wódz
wraz z mieszkańcami zbudował dla Piotrusia szybowiec z palmowych liści. Gdy Piotrek wsiadł do szybowca, wszyscy
mieszkańcy dmuchnęli w wielką rurę, a szybowiec uniósł się w górę od tego
podmuchu i jak bocian szybował po niebie. Piotrek pomachał do nich z szybowca i poleciał
do domu. Nie była to łatwa podróż. I szybowiec się zepsuł, i wieloryb wiózł
Piotrka na grzbiecie, i ugryzła go osa, i zbój co zgubił kapelusz rzucił w
Piotrka zepsutym pomidorem i wiele się jeszcze działo – ale to już opowieść na
inną bajkę.
Najważniejsze, że Piotrek do domu
wrócił cały i zdrowy, choć bosy, w dziurawych spodniach i w płaszczu
pobrudzonym zgniłym pomidorem. Deszcz już nie padał, świeciło słońce i znowu
można było chodzić do szkoły i grać w piłkę i na plac zabaw huśtać się na
huśtawkach. A… i nie trzeba już było
nosić kaloszy.
W nocy w domu z plecaka Piotrusia
wyszła myszka. Brzydka i z czarnymi ząbkami Już
chciała uciec w mysią dziurkę, lecz wtedy złapał ją kot i zjadł, choć zaraz
było widać, że myszka niespecjalnie mu smakowała. Kot miał na imię Filuś. Piotruś zaopiekował się nim kilka lat temu,
gdy biedak chudy i mokry siedział na drzewie w ogródku przy domku Piotrusia i
smutno miauczał. Czasami Piotrkowi
wydawało się potem, że Filuś mówi do niego coś jakby „z-kiszkuj”, ale pewnie
źle słyszał.
Wiele miesięcy później Piotrek
otrzymał następujący list:
„Nie można szachować króla
stawiając na nim królową. Tak powiedział
sam Król Deszczu, który jest arcymistrzem szachowym, a którego wczoraj w ten
sposób chciałem zaszachować. Można
jednak zjeść przeciwnikowi dwa pionki jeśli jest się bardzo głodnym”– podpisano
- Yeti Obżartuch. P.S. – „Fala upałów. Lodowiec topnieje. Zielona łąka się powiększa. Śnieg nie padał odkąd się pojawiłeś. Ratuj…”
Jak sądzicie – czy Piotr ruszył w
kolejną podróż aby pomóc Yetiemu Obżartuchowi?
©